Rolls-Royce Cullinan (2018)

Start Engine cafe – #5

Dzisiejsza kawa smakuje wyjątkowo dobrze. Może dlatego, że pogoda nie dopisuje i człowiekowi aż chce się działać, a może dlatego, że przedwczoraj zatwierdzono ustawę ułatwiającą dosyć funkcjonowanie polskim kierowcom? W myśl uchwalonego dokumentu nie będziemy zobowiązani do ciągłego wożenia ze sobą ubezpieczenia OC i dowodu rejestracyjnego, ponieważ funkcjonariusze będą mogli wszystko zweryfikować elektronicznie, poprzez tzw. CEPiK. Jazda bez dokumentów stanie się oficjalnie legalna na początku czerwca i już widzę okazjonalne pożyczanie samochodu celem podjechania do najbliższego spożywczego. Dobra, żart nie na miejscu.

Trochę męczy mnie już nieustanna pielęgnacja trendów na podwyższane samochody. W zasadzie to nie wiem czy męczy, czy już delikatnie drażni. Ford pokazuje Fiestę Active, która głównie ma wyglądać. Aston Martin zapowiedział na 2021 rok elektrycznego SUV-a Lagonda. Zażarte w swojej ideologii Ferrari także zapowiada SUV-a. O tym, że Porsche Cayenne, Bentley’a Bentaygę czy ostatnio Lamborghini Urusa musieliśmy zaakceptować, nawet nie wspominam. Ale oto padły ramy kolejnej, szlachetnej ideologii – Rolls-Royce pokazał Cullinana. Tak, wiem, jest ostentacyjnie wręcz luksusowy (jego waga to 2660 kilogramów), znakomicie wykończony i dysponuje potężnym V12 o pojemności 6.75-litra i mocy 571 koni mechanicznych (czyli założenia brytyjskiej marki spełnia), ale muszę przyznać, że nie wygląda arystokratycznie. To nie jest dostojny Phantom, czy „od biedy” Wraith, zaparkowany na dworku gdzieś w Cotswolds. Nie dostrzegam szlachetnego pochodzenia, dostrzegam natomiast biznes. Nie oszukujmy się, Cullinan, choć niesamowicie bogato wyposażony, praktyczny (bagażnik zmieści podobno od 526 do 600 litrów „niezbędnego” ekwipunku) i posiadający morze obrobionego kasztanu, powstał, by nadążyć za konkurencją, za obowiązującymi trendami lub mówiąc wprost: by trzepać kasę. Ale to nic nowego. Przecież wiemy, że motoryzacja jest dochodowym biznesem. Szkoda tylko jednego, że marki będące od lat oryginalnymi, nawet szlachetnymi i szczycącymi się niepodrabialnymi wartościami, które dzisiaj powoli zanikają, same zaczynają traktować swoją gamę czysto ekonomicznie. Tak niestety patrzę na Cullinana.

Zrobiło się trochę nostalgicznie i smutno, więc teraz informacja pozytywna – Mercedes testuje projekt EQC czyli pierwszego (produkcyjnego) reprezentanta ekologicznej linii EQ, który ma się pojawić na rynku w 2019 roku. Czyżby koncepcja elektrycznego GLC / GLC Coupe? Poza tym Volkswagen zaprezentował specjalnego Golfa GTI TCR, który dysponuje mocą 290 koni mechanicznych z 2-litrowego silnika TSI, pojedzie maksymalnie 264 km/h i który otrzymał kilka specyficznych detali: 19-calowe obręcze, specjalne oznaczenia czy też charakterystyczną tapicerkę z motywem czerwonego pasa. To wszystko podczas zlotu miłośników pojazdów z emblematem GTI nad jeziorem Wörthersee i choć Volkswagen nazywa swojego hatchbacka prototypem, to chyba oczywiste, że w niezmienionej formie trafi do produkcji seryjnej. Co interesujące – zapewne dumni przedstawiciele z Wolfsburga nie wspominają, jakoby GTI TCR było wersją limitowaną.

Na koniec Grupa FCA, a dokładniej to Jeep. Za pasem mamy nowego Wranglera, który całkiem niedawno świętował swój europejski oraz polski debiut, a tymczasem dostajemy dwie specjalne wersje trzeciej, schodzącej powoli z rynku generacji wspomnianego modelu – Golden Eagle oraz limitowaną do 1250 egzemplarzy JK Edition. Rozumiem, że dotychczasowy Wrangler przyniósł koncernowi chlubę i wiele sukcesów, ale na miejscu klientów, tych nowych jak i wieloletnich, chyba wolałbym poczekać na zupełną „świeżynkę”… I tak, Polska również ma swoje miejsce w piątej odsłonie Start Engine cafe – z taśmy produkcyjnej w Tychach, zjechał bowiem Fiat 500 okraszony chlubnym numerem 2 000 000.

Udanego weekendu!

 

Patryk Rudnicki

No Comments

Leave a Comment

*