Początek lat dwutysięcznych – nowe millenium, technologia rozwija się coraz bardziej, a człowiek zaczyna być coraz bardziej dumny ze swoich osiągnięć. Ja mam czternaście lat i mentalnie jestem w głębokim lesie tego, co młodemu chłopakowi przypisane, niemniej wtedy – a był to rok 2004, jak sprawna matematyka wskazuje – zobaczyłem w telewizji samochód przełomowy, w tym sensie, że otworzył nowe millenium dla mnie w sposób radykalny i absolutny. Zdecydowanie dorastał i był odpowiedni dla swoich czasów, a może nawet delikatnie je przeganiał?
Mercedes-Benz SLR McLaren powstał, bo współpracę nawiązały dwie firmy z niebotycznymi umiejętnościami. Z jakiej to wyjątkowej okazji nawiązano tę współpracę – zapytacie? Niemcy z Mercedesa ściśle współpracowali z Brytyjczykami z McLarena w tym okresie, czego efekt stanowił bolid Formuły 1. Nie ukrywajmy: współpraca obydwu koncernów układała się nadzwyczaj dobrze, więc padł karkołomny trochę pomysł, by fragment swojego doświadczenia z motorsportu i efektywnego dogadywania się, przekuć w samochód czysto drogowy. Z reguły bywa tak, iż efekty takiego działania są naprawdę spektakularne i śmiało mogę powiedzieć, że tak wyglądało to w tym przypadku…
SLR McLaren został pomyślany jako luksusowe, dwuosobowe i mieszczące niezbędną ilość ekwipunku GT, które łączyło przyjemną i wygodną kabinę, ze spektakularnym wyglądem, długaśną maską i pieruńsko mocnym, jak na standardy 2004 roku, silnikiem V8. Auto musiało dysponować wystarczającą parą, dlatego pojemność ów silnika miała litrów 5.5, wspierał ją „superczardżer” i przy głębokim, niskim dźwięku oddawał kierowcy zwariowane 626 koni mechanicznych. Odpowiednio, jak na ówczesny „supersamochód” – pieruńsko dużo, jak na komfortowe Gran Turismo. Osiągi bez wątpienia robiły wrażenie: 100 km/h w 3,8 sekundy, 200 km/h w 10,6 sekundy i 334 km/h prędkości maksymalnej. Zastanawiam się, co w przypadku SLR McLarena szerzej rozdziawiało powieki – liczby na papierze, czy okazale wystylizowane nadwozie. Biorąc pod uwagę rodzaj samochodu – chyba to drugie. Nadwozie wykonane z karbonu – niezwykle wytrzymałe, ale i bezpieczne, drzwi otwierane do góry, dopracowana niesamowicie aerodynamika, ceramiczne hamulce i wygląd, który nawet dzisiaj zawstydza niejedno „superauto”. Tak, SLR McLaren stanowił wypadkową kilku czynników. Był efektem pracy dwóch wspaniałych firm, a najlepsze było to, że trzy lata później, w 2007 roku, opracowano jego zauważalnie ostrzejszą wersję – 722 Edition.
Zasadnym byłoby zapytać: po co? W jakim celu robić z okazałego i ekskluzywnego GT, samochód typowo sportowy, twardszy, niższy o 10 milimetrów, ale i szybszy? 722 oczywiście dopracowano pod kątem aerodynamiki (już w Woking, u McLarena), jednostka była ta sama, niemniej oddawała 650 koni mechanicznych, co przekładało się na delikatnie lepsze osiągi (3,6 versus 3,8 sekundy do 100, 10,2 versus 10,6 do 200 i 336 versus 334 km/h prędkości maksymalnej), a samochód otrzymał unikalne felgi o średnicy 19 cali. Zagwozdka pozostaje ta sama: po co? By uczcić zwycięstwo Sir Stirling Mossa w 1955 roku w evencie Mille Miglia (pojazd Mossa posiadał właśnie numer startowy 722), a poza tym, pojawiła się możliwość niebotycznego zarobku – 722 Edition zostało bowiem produkcyjnie ograniczone do 150 egzemplarzy.
Dzisiaj SLR McLaren to fantastyczna propozycja kolekcjonerska – niebotycznie droga w utrzymaniu i z technologią, która w Mercedesie stanowi już raczej przeszłość (ciekawostka: luksusowe GT miało automatyczną skrzynię o zaledwie pięciu biegach), niemniej przez wzgląd na swoją genezę, potencjalnie bardzo pożądana.
Patryk Rudnicki
źródło zdjęć: NetCarShow.com
No Comments