Land Rover Discovery Metropolitan Edition D300 MHEV

Land Rover Discovery Metropolitan Edition D300 MHEV – test

Idealny samochód na zawody jeździeckie

Istnieje pewna grupa samochodów, które wzbudzają bardzo specyficzne i niecodzienne samopoczucie u kierowcy. W takich pojazdach nie wypada Ci ostentacyjnie dłubać w nosie, spożywać kanapkę czy nosić umorusany strój roboczy, bo to będzie świadczyć nie tylko wyłącznie o Tobie, ale chyba przede wszystkim o tym właśnie samochodzie. Niektóre produkty niosą ze sobą takie charakterystyczne poczucie, że nie przebywasz w nich przypadkiem, a Twoje życie to pasmo niekończących się wielkich sukcesów, niemniej w tym właśnie momencie ukuta skrzętnie ideologia zaczyna mi się delikatnie rozjeżdżać, bo Land Rover Discovery wypełnia pierwszą jej część, ale nie powiedziałbym, że to klasyczna propozycja dla biznesmena o śniadej cerze – takie osoby kupują sobie raczej nowego Range Rovera i rozumieją brytyjskie pojmowanie luksusu. Dla kogo więc przewidziane jest Discovery?

Dzisiaj wspomniany model to już klasa i prestiż same dla siebie, o czym świadczy chociażby dumny napis „DISCOVERY” na obciągniętej skórą kierownicy. To w ogóle interesujące, bowiem producent buduje legendę wspomnianej nazwy od 1989 roku, czyli mówię prawie o swoim rówieśniku i muszę przyznać, że to budowanie terenowej legendy wyszło Land Roverowi całkiem nieźle, ale czy oferowanie samochodu w dużej mierze wszechstronnego i bez wątpienia o terenowych aspiracjach jest środkiem łagodzącym i wytłumaczeniem dla wieku piątej generacji popularnej Dyskoteki? Oczywiście, samochód poddano zauważalnej modernizacji (a wiem to, ponieważ starszym wariantem również dane mi było pojeździć), ale konstrukcyjnie ów propozycja ma już osiem lat. Co z tego wynika? Zasadniczo niewiele, bowiem auto zaktualizowano pod wieloma istotnymi względami, posiada nowoczesne multimedia Pivi Pro, do których intuicyjności działania będziesz się pewnie relatywnie długo przyzwyczajał, ale przynajmniej wyciągnięto na wierzch ustawienia systemów asystujących i można to dosyć szybko pod siebie dostosować (po dłuższym kliknięciu przycisku na kierownicy – PRZYCISKU! :-)), a poza tym ich jakość i responsywność nadążają za ceną pojazdu i są znakomite. Nie przeszkadza mi zupełnie wiek modelu Discovery, bo choć dostrzegam pewne ograniczenia tudzież braki (tempomat nie jest aktywny – jedynie adaptacyjny, pamięć fotela ma jedynie kierowca i brakuje wzdłużnej regulacji ów siedziska, wyświetlacz przezierny, no cóż – Škoda oferuje bardziej rozbudowany, kieszenie drzwiowe posiadają flokowanie tylko na wewnętrznej stronie, a kapitański podłokietnik jest według mnie pozbawiony sensu – wystarczy ten centralny), to Discovery należy do grona samochodów, gdzie najzwyczajniej moglibyśmy świadomie przymknąć na to swoje oko i nic zupełnie by się nie wydarzyło. Pozwól, że wyjaśnię ten fenomen…

Za równowartość 538 960 złotych (recenzowana wersja Metropolitan Edition) dostaniemy samochód, który doskonale rozumie kierowców lat dwutysięcznych i dostarczy im analogową, gustownie podaną obsługę, samochód będący potężnym autem typu SUV, który zbuduje poczucie dojmującej przestrzeni, zabierze na pokład siedem osób i zrobi to w prestiżowych warunkach brytyjskiego luksusu, a ów luksus budowany jest wokół pojęć „elegancja”, „smak”, „brak widocznej nachalności”, „fizyczne pokrętła” czy „guzikologia”. To interesujące, bowiem aktualne Discovery stanowi połączenie cech, przymiotów i elementów, które na pierwszy rzut oka nie będą do siebie pasować, a to kreuje nam z kolei dość wyjątkową kompozycję. Spróbuj w tak rygorystycznych czasach połączyć wielkiego, ciężkiego i trochę niezgrabnego mastodonta (czytaj: pojazd typu SUV), który zabierze całą rodzinę, zaoferuje nieprzyzwoity wręcz poziom luksusu, a jednocześnie będziesz miał poczucie, że niektórych elementów najzwyczajniej mu brakuje, pneumatyka nie do końca radzi sobie z poprzecznymi nierównościami, a kierownica jest za duża. Mamy tutaj niecodzienne połączenie luksusowego tankowca z urządzeniem, które zabierze na hak 3,5 tony i będzie prawdziwie terenową przeprawówką, nawet, jeżeli całą robotę zrobi w imieniu kierowcy zaawansowana elektronika. Czy nazwałbym wobec powyższego Discovery samochodem jedynym w swoim rodzaju? Trochę myślę, że tak – dzisiaj oferowanie pojazdów nie wolumenowych i posiadających mocarny silnik wysokoprężny (3.0 I6 z ładnym brzmieniem), które powstały w określonym celu, nie jest pożądane, a tym bardziej opłacalne. Doceniajmy zatem takie pozycje, bo poza tym wszystkim – Land Rover nadal ma w swojej ofercie samochód przede wszystkim bardzo dopracowany i dostojny, na który nie każdego będzie tak zwyczajnie, trywialnie mówiąc, stać. W moich oczach to doskonała propozycja dla ekscentrycznego biznesmena, który inwestuje w konie, ale niekoniecznie jeździ nimi. Jakież to brytyjskie! 🙂   

Recenzja wideo Land Rovera Discovery Metropolitan Edition D300 MHEV

Patryk Rudnicki

No Comments

Leave a Comment

*