Mercedes-Benz GLE 400 d 4MATIC

Mercedes-Benz GLE 400 d 4MATIC – test

Definicja Mercedesa

Odważnym jest proklamować swoje ideały polityczne, bez najmniejszego strachu w kościach wyrażać swoje zdanie dotyczące osób transseksualnych, a nawet pochwalić się motoryzacyjnym nabytkiem. Ściany mają oczy, smartfony korzystają z geolokalizacji, półki mają uszy, a człowiek funkcjonuje w strachu, że jego prywatne dane za chwilę wypłyną na konsylium policyjnych komendantów. Dzisiaj odważnym jest mówić rzeczy oczywiste, wcale nie jakieś przełomowe, bo na zostanie odkrywcą historii brakuje czasu, wyobraźni oraz intelektualnego poszanowania tematu. Historia oczywiście zna przykłady nagłego zwrotu akcji, wyjścia z przekonaniem naprzeciw sądom i wiedzy konkurencji. Weźmy niemieckiego Mercedesa – firmę z tradycjami, opinią motoryzacyjnego hegemona, za którym stoją rzesze wiernych klientów, ale przede wszystkim firmę, która swoje Curriculum Vitae budowała latami na pojęciach „luksus”, „komfort” i bezgraniczna „solidność”. Jakież musiało więc być zdziwienie włodarzy monachijskiego BMW, kiedy Mercedes wyszedł z inicjatywą konkurowania w latach dziewięćdziesiątych swoją Klasą C z ówczesną serią 3, ale pod względem oferowanego prowadzenia – jego precyzji, zaangażowania kierowcy i płynącej z tego przyjemności. Marka ceniona za wygodę i relaksację za kierownicą, nagle zaczęła przodować na obszarach, które nie były dla niej kwestiami nadrzędnymi, a klienci zwariowali. Dlaczego właściwie o tym wspominam? Cóż, z jednej strony prezentuje to nam potęgę i możliwości firmy ze Stuttgartu, a z drugiej uzmysławia, że warto zachować umiar w działaniach i odpowiednio zbilansować ofertę dla określonego grona klientów. Tym samym przechodzimy do bohatera niniejszej recenzji – modelu GLE.

Przez 32 lata swojego życia i 14 lat czynnego życia motoryzacyjnego wychodziłem z jasnego założenia: sztywna charakterystyka tłumienia nierówności, głośne opory toczenia i relatywny brak większego komfortu mi nie przeszkadzały. To była kwestia zaakceptowania pewnych faktów i pójścia na drobne ustępstwa, bo wiązało się to z bezpośrednim charakterem całego pojazdu, klarowną interpretacją poleceń kierowcy i budowaną relacją z samochodem. Nie brałem jednak pod uwagę, że relacja dotycząca emocji może być możliwa z urządzeniem cudownie komfortowym, gwarantującym izolację od zwariowanego świata zewnętrznego i pokonującym kolejne nierówności, jakby dwa razy dwa nic absolutnie nie znaczyło. W porządku – w przypadku GLE dopłacając te 8 261,68 złotych do zawieszenia o nazwie AIRMATIC, nie dostaniemy zupełnej izolacji od rażących niedoskonałości dróg, ale to i tak znacznie lepiej niż u większości motoryzacyjnego środowiska w naszym kraju. To jakby trendy na bycie kawałkiem niewygodnego krzesła i sprzedawanie tego pod sloganem „bycie sportowcem jest w modzie”, zamienić na wygodny i obszerny narożnik. Do GLE (tak, jak w recenzowanym egzemplarzu) należałoby jeszcze domówić pakiet dodatkowego wygłuszenia i łącząc to z dostępnym wyposażeniem, znakomitym audio Burmestera, dwustrefową klimatyzacją automatyczną i wentylowanymi fotelami, otrzymamy własną kapsułę do pokonywania kilometrów. Możemy jeszcze uchylić panoramiczny dach, żeby wpadało nam do środka odrobinę świeżego powietrza i z punktu widzenia człowieka, który ma do pokonania 600 kilometrów, niczego już brakować nie powinno.

Na pokładzie GLE czułem się, jakbym zawiadował monumentalnym posągiem. Siedzisz na wygodnym fotelu, obcujesz z naturalnymi oraz dobrze spasowanymi materiałami (ja miałem akurat beże i elementy z drewna orzechowego – niezbyt droga opcja), możesz sobie wykreować taką atmosferę luksusu, jaka Ci w danej chwili pasuje, dookoła masz znakomity, przyjemny zapach i mnóstwo przestrzeni, ale będziesz czuł, że katedra Notre Dam otrzymała koła i tym samym wprawiono ją w ruch. GLE jest ciężkie, wielkie, szerokie, wysokie (podświetlane, opcjonalne progi mogą się jednak przydać), ale bardzo dostojne, dzięki systemowi kamer 360 stopni łatwe w parkowaniu i zaskakująco zwrotne. To nie jest słoń w składzie porcelany, a jeżeli nawet, to ów słoń musi być wysportowany i poruszać się na wrotkach. Do tego ja otrzymałem topowe rozwiązanie wysokoprężne, oznaczane jako 400 d i zanim rozpoczniesz manifestację niezadowolenia, chciałbym przytoczyć kilka faktów.

Jeśli rozwiązanie napędowe mogłoby posiadać swój odpowiednik zwierzęcy, to wspomniany diesel byłby niedźwiedziem. 3 litry pojemności, 6 cylindrów, które potrafią bardzo przyjemnie brzmieć, manifestując siłę ów rozwiązania wysokoprężnego, 330 koni oraz monumentalne 700 niutonometrów momentu obrotowego. Mocy nie ma prawa Ci tutaj zabraknąć, ale nie oczekuj, że ta siła będzie ostentacyjnie wgniatać korpus w fotel – to raczej efektywne, bardzo efektywne nabieranie prędkości. Zresztą, GLE 400 d nie do tego zostało poczęte, by organizować szczeniackie wyścigi spod świateł. Takim samochodem z niekłamaną przyjemnością i satysfakcją pojedziesz w trasę, a wówczas docenisz znakomitą dynamikę, ciszę, komfort, brzmienie i ten niezaprzeczalny fakt bycia prawdziwym Mercedesem. No i niskie zużycie paliwa – w trasie wyszło mi 8 litrów, a po mieście 10. Co to w ogóle znaczy „prawdziwym Mercedesem”?

Po kilku spędzonych dniach z GLE 400 d, mam kilka wniosków. Z tych bardziej drugorzędnych: solidna jednostka wysokoprężna powinna być nadal u łask i Mercedes nie powinien z tego rezygnować, a poza tym – komfort i wygoda potrafią być uzależniające. Nie mam wątpliwości, że GLE to produkt wysokiej klasy dla wymagających klientów i cudowna informacja jest następująca: GLE tym wymaganiom potrafi sprostać. Zapewni odprężenie po ciężkim dniu, brak frustracji kolejną wyprzedzającą na ekspresówce ciężarówką i wygodę na poziomie. Auto możemy podnieść, możemy obniżyć, jeśli aktualnie mamy coś do załadowania i nie chcemy się nadwyrężać, słowem: to pierwotna definicja Mercedesa, kiedy modele tej marki stawiały na zawstydzający luksus, komfort podróżowania i rozwiązania dla wymagających. Tutaj zostało to dodatkowo wsparte nowoczesną technologią, ale nie miałem bynajmniej wrażenia przesytu wymiaru cyfrowego – ot znakomity system MBUX, zegary, które od pewnego czasu zdecydowanie akceptuję i doceniam czy wirtualny asystent, któremu nadałem imię Kaja. Kaja nie zrobi Ci kawy, ale skutecznie wybierze cel w nawigacji, zmieni temperaturę czy poinformuje, jaka będzie jutro pogoda. Wystarczająco.

Czy GLE ma jakieś wady? No cóż, dostosowywanie się adaptacyjnego tempomatu do aktualnych ograniczeń prędkości niestety się myli, bo wyświetla inne ograniczenie, niż jest w rzeczywistości, tryb Sport mógłby dla mnie w tym samochodzie nie istnieć, bo jedynie delikatnie usztywnia pracę zawieszenia, co kłóci się z charakterem pojazdu, precyzja układu kierowniczego jest wystarczająca i tyle, a przy niskich prędkościach, skręcając w prawo, coś huczało w tylnym zawieszeniu (może to kwestia z AIRMATIC’iem, a może ten akurat egzemplarz posiadał taką manierę). Jak się tak jednak zastanowić, to mówimy już tutaj o zbytnim rozluźnieniu się i narzekaniu, że zupa była za słona. Nie była – za to była pełna smaku, pożywna i zjadłbym ją z chęcią jeszcze kolejnego dnia. W tym jednak przypadku, mówiąc o egzemplarzu dobijającym już do 460 tysięcy złotych i będącym trochę archetypem klasycznego Mercedesa, domówiłbym topowe rozwiązanie E ACTIVE BODY CONTROL za te ponad 36 tysięcy złotych. W tej klasie to przecież kwestia drugorzędna.

Recenzja wideo GLE 400 d 4MATIC

Samochód dzięki uprzejmości firmy Mercedes-Benz Grupa Wróbel z Wrocławia. Serdecznie dziękuję! 🙂

Opracowanie: Patryk Rudnicki
Zdjęcia: Bartosz Kowalewski / BKfoto

No Comments

Leave a Comment

*