Lepiej późno, niż wcale
Lepiej zdobyć się na wybaczenie komuś później, aniżeli nosić urazę w sercu na stałe i konsekwentnie niszczyć się od środka. Korzystniej wykazać się odrobiną trzeźwego myślenia i zamiast unosić się dumą, szczerze przeprosić tych najbliższych, a w zasadzie, to każdego, komu nie szczędziliśmy pochwał, w innym trochę rozumieniu tego słowa. Lepiej coś zmienić jeszcze zawczasu, dokumentując tym samym pewną dojrzałość i troskę o innych, aniżeli przemilczeć kwestię i udawać, że czarne jest białe. Wybaczcie trochę kościelny i edukacyjny wydźwięk powyższych słów, ale jestem bardzo pozytywnie nastawiony do uczynków japońskiego Nissana i co skośnoocy przyjaciele zrobili w temacie aktualnego modelu Qashqai. Nie ukrywajmy: by lepiej zarabiać na marce, jaką ów model zdołał wykreować, ale żeby robić to sprawiedliwie i z poszanowaniem klienta. Już wyjaśniam…
Pomysłodawca trendu na crossovery dał mi się poznać, jako niezwykle kompetentny samochód, który nieźle wygląda, swoją obsługą nie próbuje szczególnie utrudniać życia i dostarcza wystarczająco dużo komfortu, by myśleć o nim ciepło i zarekomendować jego kandydaturę zainteresowanemu sąsiadowi. Qashqai to niewywołujący emocji uniesienia pojazd, który jednak nie jest lub nie powinien być obojętny dla swojego właściciela, bo z roli przyjemnego, dobrze wyposażonego i nowoczesnego urządzenia, wywiązuje się na wysoką ocenę w rozumieniu szkolnym. A jednak: propozycja Japończyków była dla mnie, jak fantastycznie udany dzień – pełen satysfakcji, błogiego spokoju i tak potrzebnych refleksji, niemniej z trudno wytłumaczalnym brakiem. Wszystko tworzyło zgraną kompozycję i widać było, że samochód konstruowano z myślą o przyszłych użytkownikach (to, w moim pojęciu, szalenie istotna cecha w dobie ideologicznych skrzywień – proste i właściwe myślenie), jednak zachowywał się on, jakby w oprogramowaniu zabrakło jednej, kluczowej w zasadzie linijki, jakby podano Wam deser pozbawiony bitej śmietany, albo zorganizowano wczasy na Majorce z drobnym zastrzeżeniem: jedzenie i hotel płacicie własnymi środkami. Jeździłem ów modelem dwa razy i za każdym razem towarzyszył mi drobny niedosyt. Może do trzech razy sztuka?
Chyba tak, bo egzemplarz, który pojawił się u mnie teraz (los najwyraźniej chciał, by znowu w tej samej kolorystyce), wywarł cudowne uczucie spełnienia i zadowolenia. Oczywiście Nissan powinien hołubić swój model o nazwie Qashqai, bo ten samochód przyniósł marce wiele nowych możliwości, rozgłos, większą popularność i wór pieniędzy, dlatego niezwykle doceniam, że ów pojazd jest konsekwentnie aktualizowany. Widać to po aktualnym egzemplarzu: na pokładzie zagościły nowsze multimedia z większym ekranem, które swoją premierę celebrowały w nowym X-Trail’u. Nissan zaktualizował również, choć nie znalazłem w danym temacie żadnej wzmianki, reflektory główne, bo teraz ewidentnie potrafią działać aktywnie, przygaszając niektóre sekcje w oświetlanej przestrzeni, a poza tym klientela otrzymała nowy układ napędowy i to jest zmiana rzędu smartfon z przyciskami na smartfona dotykowego…
Japończycy wykonali dużo ambitnej pracy i z przyjemnością niekłamaną podkreślam, że wyszło to bardzo kompetentnie. Nazwa e-Power oznacza bowiem hybrydę co do zasady działania, niemniej w obozie konstruktorów padł najwyraźniej pomysł, żeby skonstruować pojazd elektryczny, ale samowystarczalny. W końcu bieganie z kablem bywa czasami uwłaczające i niewygodne. Idea polega na tym, że Qashqai otrzymał naprawdę mocny silnik elektryczny (190 koni oraz 330 niutonometrów), który ma stanowić trzon całego układu napędowego, ale nie musimy jeździć z duszą na ramieniu, że po wyczerpaniu siły elektrycznej zostaniemy na lodzie. Hybryda e-Power posiada bowiem też spalinowe, trzycylindrowe 1.5 z turbodoładowaniem, którego priorytetem jednakże nie jest napędzanie crossovera, a konsekwentne ładowanie jego baterii. Genialny i bardzo na czasie pomysł, który dobrze również działa, ponieważ samochód jest mile dynamiczny i sprawny, posiada sensowny zasięg, nawet w trasie (ponad 600 kilometrów jest realne) i znakomitą większość czasu dąży, by pokonywać dystans wyłącznie na prądzie. Z moich obserwacji wynika, że pobór benzyny jest nieco większy, niż można by oczekiwać, ale jednostka spalinowa rzeczywiście często doładowuje pokładowy magazyn prądu (w mieście często widziałem niezłe prognostyki w postaci 6,5 do 7,5 litrów na sto kilometrów). Warto korzystać z trybu B pracy skrzyni biegów oraz funkcji jazdy na jeden pedał. 😉
Generacyjna zmiana? Stanowczo nie – Japończycy nie pozwalają zwyczajnie na widoczne starzenie modelowego pupilka i to bardzo dobra wiadomość. Miło patrzeć, jak matka z miłością w oczach wyprawia swoją pociechę do szkoły, a im korzystniejsza atmosfera w domowym zaciszu i piękniejsze wartości, tym dziecko będzie przynosić z tej szkoły wyższe stopnie. Głęboko w to wierzę, bo modelowi Qashqai chyba niczego teraz nie brakuje: komfortem resorowania przebija nieco swojego kuzyna z Renault, jest mocny, nowoczesny i nadal satysfakcjonujący. Chciałbym jeszcze wersję łączącą hybrydę z napędem AWD, niemniej mentalnie bliżej mi do stetryczałego mieszkańca domu rehabilitacyjnego, niż młodzika z głośnego klubu muzycznego.
No Comments