Postrzeganie
Czuję się trochę nieswojo. Wokół mnie prawdziwe bogactwo (luksus to już niewystarczające określenie), albowiem otacza mnie prawdziwa i pachnąca jakością skóra, przestrzeń godna wielkiego jachtu, malowanie bicolor za prawie 90 tysięcy złotych dopłaty, nawiązujące trochę do wspomnianego jachtu, rozciągający się przez frontową szybę obraz efektownego garbu na masce zwieńczonego charakterystycznym celownikiem i wyposażenie, którego nie można zwyczajnie określić mianem „wystarczającego” – to samochód z gatunku takich, co mają wszystkiego mieć w opór. Właściciel nie ma prawa odczuć jakiegokolwiek braku – nie po to bowiem wydaje równowartość apartamentu w centrum stolicy, żeby czegoś na pokładzie nie mieć i odczuwać przez to dyskomfort. Prezes wielkiej korporacji (czy powinienem użyć określenia „król państwa” tudzież arystokrata?) to chyba zbyt rozchwytywana persona, żeby sobie zawracać głowę takimi błahostkami, a poza tym, przez większość swojego czasu będzie raczej wożony przez swojego kierowcę, bo mówimy tutaj o limuzynie faworyzującej miejsce z tyłu, faworyzującej tego wożonego. Owszem, w czasach, kiedy większość pojazdów usiłuje być maksymalnie wszechstronna i samowystarczalna, Mercedes próbuje mnie przekonać, że ma propozycję na każdą okazję, a ta wymaga… Może inaczej – pozwala maksymalnie się odprężyć i zapomnieć o fakcie, że prowadzę samochód gdzieś przez wytłuczoną drogę średnio zamożnego kraju europejskiego… Tak przynajmniej to sobie wyobrażałem…



Usiadłem za kierownicą Maybacha – to już dużo znaczy, bowiem nazwa ta niesie ze sobą oczywiste skojarzenia, nawet, jeżeli współczesny „Maybach” doczekał się pewnej dywersyfikacji. Odpowiednio majętny klient może sobie bowiem kupić najbardziej klasyczną pozycję ze wspomnianym logo, czyli kompozycję bazującą na Klasie S Mercedesa, ale też wariant podniesiony w postaci zmienionego i ubogaconego modelu GLS, elektryczny jacht w postaci odpowiednio dostosowanego modelu EQS lub najbardziej chyba ostentacyjny pokaz możliwości finansowych, czyli model SL w ubraniu Maybacha. Ja się jednak miałem zająć najbardziej klasyczną formą nadwozia, czyli formą, od której historia tej marki de facto się rozpoczęła. Osadźmy to w perspektywie: mówię o limuzynie, która owszem nawiązuje do Klasy S niemieckiego producenta, bo i na tej najbardziej reprezentacyjnej pozycji bazuje, ale pod względem specyfikacji tudzież szaty graficznej całego multimedialnego wymiaru samochodu, została odpowiednio dostosowana i wydłużona o 18 centymetrów względem Klasy S… Tej dłuższej, czyli odmiany Long. Poczucie ma być takie, że nie znajdujemy się już na pokładzie wspomnianej „eski”, tylko na pokładzie czegoś lepszego, wyżej pozycjonowanego, bogatszego pod każdym niemalże względem. Mówię o limuzynie, która potrzebuje naprawdę sporego garażu (5 469 milimetrów długości), a przy swoim poziomie dostępnego wyposażenia i pokładowych udogodnień, mamy kompletnie zapomnieć o tym, co się dzieje za grubym szkłem w komfortowo domykanych wrotach samochodu. Oczywiście to XXI. wiek, dlatego nawet w tak wysoko pozycjonowanym ekwiwalencie absurdalnie dużych zarobków mamy wybór: hybrydę typu plug-in z jednostką V8 lub oznakę prestiżu, w postaci sześciolitrowego V12 o mocy 612 koni mechanicznych. Nie ukrywajmy: ta druga propozycja istnieje zapewne dzięki wspomnianej hybrydzie, ale w limuzynie, która ma być pokazem statusu i bogactwa oraz wyrazem pokaźnego konta swojego właściciela, chyba w głównej mierze celem będzie właśnie ta dwunastocylindrowa pozycja, o aksamitnym i w ograniczonym stopniu rasowym brzmieniu, ponieważ nie o brutalność i gwałtowność tutaj chodzi. Gładko możemy zatem przejść do wrażeń z prowadzenia i podróżowania tą niemiecką fortecą na kołach…




Przyznam się do czegoś: recenzowany Maybach to był mój pierwszy raz na kilku płaszczyznach: z Klasą S, w takiej, czy innej postaci, z gładko i nienachalnie pracującym silnikiem V12, i z tak absurdalnym poziomem oferowanego luksusu. Istnieje pewna nieformalna granica wygody i rozpasania w kabinie, za którą człowiek niedostosowany i nieprzyzwyczajony do takiego stopnia udogodnień, zaczyna się czuć lekko zagubiony. Czy ja tak miałem? Bez wątpienia zachowywałem świadomość, że mam do czynienia z absurdalnie drogim produktem wypuszczonym na rynek przez Mercedesa i poziom udogodnień oraz dostępnych rozwiązań wykraczał poza standardowe pojęcie luksusowego sedana. Tutaj stwierdzenia, że fotele są komfortowe i wentylowane, a nawet oferują masaże, czy mamy dostępny panoramiczny, szklany dach, nie będą wystarczające, bo to ma być pozycja najlepsza z najlepszych, najlepsza w zakresie luksusu i odprężenia w kabinie. Maybach S 680 taki właśnie mi się wydaje – na piedestał stawia pojęcie, które od samego początku było tutaj najważniejsze, czyli ten fantastyczny luksus. Niezależnie od tego, czy ja czułem się dobrze na pokładzie Maybacha, podoba mi się konsekwencja w działaniu Mercedesa i to, że nie próbowano tutaj oferować samochodu z usportowionym sztucznie układem napędowym. Jasne, w menu pojazdu jest obecny sportowy tryb jazdy, który delikatnie wyostrza działanie układu kierowniczego i reakcję pedału gazu, ale nie przejmowałbym się tym nadmiernie – chodzi zwyczajnie o efektywniejsze dowiezienie ważnego pasażera na miejsce, nic więcej. Wszystko tutaj wydaje się „odpowiednie”: układ kierowniczy jest wystarczająco precyzyjny i generalnie odpowiada za to, żeby nie wypaść samochodem z drogi, pneumatyczne zawieszenie to nieskrępowane pokłady wygody (nie porównam do klasycznej limuzyny z literką S, niemniej tutaj mamy do czynienia z szaleńczo wysokim poziomem, w trybie Comfort + czy tam Maybach, wręcz absurdalnie wysokim), a 6.0 V12, poza tym, że to symbol prestiżu, gwarantuje odpowiednią siłę do rozpędzania i godną takiej limuzyny ścieżkę dźwiękową, czyli delikatny szum.
Czy chciałbym posiąść taki apartament na czterech kołach? Taką klubową lożę, na którą trzeba się umawiać z ogromnym wyprzedzeniem? Nie czuję się na siłach, by wydawać tak istotny werdykt, natomiast wiem dwie rzeczy: Maybach w takiej postaci obiera sobie za cel Rolls-Royce’a i Bentley’a Flying Spur – propozycje, które są zasadniczo kierowane podobnymi wartościami, ale cały anturaż wystarczającego bogactwa i splendoru podają w inny, bardziej analogowy sposób, który znacznie bardziej kojarzy mi się z tradycyjnym podejściem do tematu luksusowych dóbr. Maybach wykorzystuje do tego celu elektryczne zawiadowanie niemalże wszystkim oraz rozbudowaną technologię cyfrową, a wszystko to przyobleczone trochę w barokowy styl XVIII. wieku – nawet jeżeli preferowałbym w tym zakresie interpretację Brytyjczyków, to rozumiem, że bardziej ostentacyjne podejście Niemców również będzie mieć rzesze swoich zwolenników. Po drugie zaś: jeżeli ktoś poszukuje limuzyny najwyższej możliwej klasy z jednostką V12, to S 680 takie odczucia zagwarantuje… Na swój, mercedesowski, indywidualny sposób, ale zagwarantuje. To był niesamowicie komfortowy tydzień, który – mówię szczerze – przerósł moje wszelkie oczekiwania w tej materii…
Podsumowanie, bo to należy zobaczyć:




















No Comments