Daewoo – marka, która w latach dziewięćdziesiątych robiła w Polsce zaskakującą wręcz karierę. Marka, która była pierwszym atakiem dalekiej Korei na otwierający się polski rynek, jaki pamiętam i choć jakościowo produkty Daewoo przypominały raczej szorstką i twardą skorupę żółwia, to stanowiły ważny okres dla polskiego klienta. Nie przypuszczałem, że na blogu poruszę kwestię marki, która wzbudza emocje porównywalne z ryżem, niemniej temat jest bardzo interesujący, a i samo Daewoo odegrało wystarczającą rolę w perypetiach mojej rodziny.
Niewiele pamiętam z tamtego czasu, ale nowego Matiza, jeszcze w specjalnej wersji z alufelgami, relingami na dachu, czarnym lakierem nadwozia i srebrnymi zderzakami, nie mógłbym absolutnie zapomnieć. Rodzice kupili sobie taki samochód – pociesznego brzdąca, który dawał wówczas poczucie nabycia towaru iście luksusowego, wyjątkowego, a przede wszystkim nowego. Pamiętam, jak niedługo potem ciotka z mężem nabyli butelkowego Lanosa w odmianie hatchback, z kołpaczkami. Ładny był, w takim nieoczywistym kolorze, a prawdę mówiąc: ten samochód nadal pozostaje w rodzinie. Daewoo odcisnęło wyraźne piętno w mojej pamięci, ale nie zebraliśmy się tu z powodu tekturowego Matiza czy hatchbacka, który dzisiaj dogorywa w rękach młodych dżentelmenów. Słyszeliście o Daewoo Chairmanie?
Dziwny to był projekt. Zadebiutował na rynku w 1997 roku i był nawet składany w zakładzie na warszawskim Żeraniu. O ile Leganza potrafiła wtedy zrobić wrażenie – swoim kształtem, wielkością i masywnością, o tyle Chairman sprawiał wrażenie obiektu niedostępnego, totalnie z innej planety oraz – umówmy się – nietaniego. O Chairmanie powinniśmy bowiem wiedzieć jedną rzecz – w Korei występował on również jako SsangYong i powstał na mocy współpracy ów SsangYonga z Mercedesem. To by tłumaczyło, dlaczego powstała dostojna limuzyna, której sprzedaży zakazano docelowo w Niemczech. Czy był to aż tak dobry samochód? Trudno powiedzieć. W każdym razie, to by również tłumaczyło skład techniczny Chairmana. Mam wrażenie, jakby ten samochód był złożony i posklejany z ciekawostek, a przy tym powstała naprawdę interesująca propozycja. Chairman dzielił komponenty z Mercedesem W 124 (popularnym baleronem), Mercedesem W 210 (okularnikiem) i – uwaga – Mercedesem Klasy S. Chairman pod maską posiadał komponenty z różnymi logotypami – Daewoo, SsangYonga, Mercedesa i pojawiała się nawet plakietka żerańskiego zakładu, kiedy jeszcze funkcjonował. Poza tym, Chairman był naprawdę elegancką, wysublimowaną i gładko wystylizowaną limuzyną, która oferowała niespotykane czasami wyposażenie. Podwójna blenda przeciwsłoneczna, roleta tylnej szyby (elektrycznie regulowana!), elektrycznie sterowane lusterko, wewnętrzne (!), niewielki wyświetlacz, który oprócz nawigacji, telefonu czy telewizji, potrafił zaoferować kalkulator czy kalendarz oraz bardzo wygodna przestrzeń na kanapie – z indywidualnymi siedziskami (oczywiście podgrzewanymi) oraz sterowaniem niektórymi funkcjami, które znajdowały się w przedniej części samochodu. A dzisiaj zachwycamy się, że takie bajery ma nowa Klasa S. Oczywiście to nie był taki poziom i tak rozwinięta technologia, niemniej pamiętajmy: mówimy o Daewoo i latach dziewięćdziesiątych.
Według danych portalu samar.pl, w Polsce sprzedano 64 sztuki Daewoo Chairmana, więc mówimy o towarze raczej deficytowym, który dzisiaj może być potencjalnie interesującym punktem zaczepienia. Podobnie jak mnie, tak mam nadzieję, że i Was zainteresowała idea „pana wersalki” – samochodu niebywale luksusowego jak na swoje czasy i logotyp zmarszczonego nosa. Ewidentnie widać, że za tym pojazdem stała naprawdę ambitna idea i nawet, jeśli był to samochód ostentacyjnie nazywany składakiem czy hybrydą niewiadomego pochodzenia, to pojazdy takie również potrafią być absolutnie genialne. Wydaje mi się, że Chairman taki był – nieoczywisty, znakomity w swojej odmienności, nietypowy. Daewoo, a jednak w czarnym kolorze, ze srebrnymi zderzakami oraz jako nieprzedłużona wersja S (była też odmiana L) – azjatycki chłopak, który robił z powodzeniem karierę na obczyźnie.
No Comments