Asystent bocznego wiatru

Asystent bocznego wiatru – nie lubię go!

Analogowa i pozbawiona wspomagaczy motoryzacja straciła dzisiaj na wartości. Z jednej strony Unia Europejska naciska i wymaga od producentów, by nowo produkowane samochody mieściły się w normach odgórnie narzuconych przepisów, a z drugiej to samozamykające i napędzające się koło, zamknięte w pojęciu „konkurencja”. Jeden ma, to i kolejny musi to posiadać, tylko czy wszystkie systemy i elementy wyposażenia działają bezpiecznie i tak, by kierowca czuł, że maszyna to jego najbliższy sprzymierzeniec?

Chciałbym poruszyć kwestię takiego wynalazku, jak asystent bocznego wiatru. Brzmi optymistycznie, ponieważ samochód i jego komputerowe mózgi, teoretycznie, są naszymi przyjaciółmi, próbując w maksymalnym stopniu ograniczyć wpływ niebezpiecznych podmuchów bocznego wiatru. Najbardziej dokuczliwe przy wyższych prędkościach, ekspresowych lub autostradowych, kiedy przychodzi do manewru wyprzedzenia ciężarówki lub zdecydowanie bardziej błaho – mijając „ekrany” na dwupasmówkach. Asystent niebezpiecznej przeciwności natury jest najczęściej montowany w samochodach dostawczych, z prostego względu: duża powierzchnia boczna jest zdecydowanie bardziej podatna i łatwiejsza do przepchnięcia dla wiatru. Wyobraźcie sobie, że próbujecie kopnąć zwyczajną futbolówkę z koziej wątroby, a później chcecie zrobić to samo z mandarynką. Jako przykład zatem, posłuży nam Sprinter generacji 907, który wyposażeniem potrafi się niebezpiecznie zbliżyć do samochodów osobowych.

Krótki wykład Mercedesa na temat omawianego tutaj systemu: „Asystent bocznego wiatru wcześnie rozpoznaje zmianę toru jazdy spowodowaną przez porywy bocznego wiatru i wspomaga kierowcę w utrzymywaniu toru jazdy. Nagła zmiana toru jazdy pojazdu może bowiem spowodować zbyt mocną reakcję kierowcy w postaci gwałtownych ruchów kierownicą. Dlatego asystent bocznego wiatru przy prędkości 80 km/h lub wyższej koryguje kurs pojazdu automatycznie. Ogranicza to niepożądaną zmianę toru jazdy pojazdu, ponieważ wpływ porywów bocznego wiatru jest w znacznym stopniu redukowany.” Brzmi świetnie, ale nazwałem owy system „wynalazkiem”, ponieważ sposób jego działania już nie brzmi tak optymistycznie, bezstresowo i bezpiecznie. Teoria mówi bowiem, że stosowne czujniki wysyłają impuls do układu ESP, który z kolei przyhamowuje koło (a więc ingeruje w układ hamulcowy), na które w znacznym stopniu dmucha wiatr. Co ma to dać? Samochód ma się bardziej ustawić w kierunku wiatru, ograniczając tym samym jego wpływ na całą karoserię. Teoria nie budzi we mnie zaufania, natomiast jak wygląda praktyka?

Generalnie rzecz biorąc, tak jak mówi teoretyczna strona całego zagadnienia, przy czym interwencji wspomnianego asystenta towarzyszy pewna dramaturgia i to w głowie kierującego. Reakcja samochodu jest niezwykle gwałtowna. Teoretycznie właśnie taka powinna być, żeby uratować pasażerów i swojego kierowcę przed smutnym działaniem wiatru, ale wyobraźcie to sobie: jesteście zamknięci w samochodowym kokonie, zrelaksowani słuchacie muzyki oraz macie ustawiony tempomat na 120 km/h. Furgonowa sielanka i relatywnie spokojna jazda, tymczasem wyprzedzacie ciężarówkę i zupełnie się tego nie spodziewając, Wasz znakomicie wyposażony Sprinter wykonuje nagły zryw przyhamowując jedno z kół. Z mojego punktu widzenia nie mówimy o subtelnej reakcji, która w żaden sposób nie jest w stanie zaskoczyć. Wręcz odwrotnie – lekkie wyrwanie kierownicy nie buduje poczucia bezpieczeństwa i zaufania. Rozumiem, że cel jest szczytny i praca nad takimi systemami jest bez wątpienia ruchem w dobrym kierunku, niemniej asystenta bocznego wiatru należałoby jeszcze dopracować. Nie potrafię zaufać systemowi, który wzbudza więcej strachu niż wiatr, któremu ma przeciwdziałać. W takiej formie mówię stanowcze nie.

Patryk Rudnicki  

1 Comment

  • Robert 5 listopada 2020 at 13:11

    Masz rację, urządzenia jadnak trzeba kontrolować a nie spać za kierownicą.

    Reply

Leave a Comment

*