Flaga Turcji

Krótkie wrażenia motoryzacyjne z Riwiery Tureckiej

Wróciłem ostatnio z wakacyjnego urlopu, który spędziłem na ziemiach Riwiery Tureckiej, ale spokojnie – nie zamierzam się chwalić formą spędzania wolnego czasu ani też zdjęciami turkusowej wody. Lecąc do kraju, przed którym wiele osób odczuwa jeszcze uzasadniony trochę strach, zachodziłem w głowę, jak wyglądają tamtejsze drogi, stacje benzynowe oraz czym ludzie się poruszają. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy motoryzacyjne środowisko lotniska w Antalyi powitało moje oczy całkiem nowoczesnymi samochodami…

Jasne, nie spodziewałem się od razu na wstępie gruchoczących rzęchów, które nie posiadałyby lakieru, a drzwi trzymałaby jedynie guma do żucia. Mieszkańcy Turcji, już na pierwszy rzut oka, nie wiodą życia usłanego samymi różami, a z ich kranów nie płynie wcale miód. Tym niemniej absolutnie nie można powiedzieć, że panuje tam zatrważająca bieda, a ludzie muszą niezwykle efektywnie handlować na bazarach, żeby przeżyć. Nie każdy handluje i próbuje wciskać (tak, inaczej tego nazwać się nie da) turystom swoje produkty. Faktem za to jest, że umowna stolica Riwiery Tureckiej – Antalya – specjalnego wrażenia nie robi, ogromnej ilości pojazdów luksusowych nie uświadczymy (widziałem może trzy Panamery, jednego Mercedesa Klasy S zaparkowanego gdzieś pod palmą czy kilkanaście egzemplarzy BMW serii 5), a sportowe auta stanowią prawdziwą rzadkość (udało mi się zauważyć jedynie dwóch przedstawicieli tzw. muscle carów – Chevroleta Camaro i Dodge’a Challengera oraz Aston Martina Virage). Nie chodziło jednak o poszukiwanie europejskiej części na tureckich drogach, a o posmakowanie tureckiego klimatu oraz kultury jazdy, nawet zza okna klimatyzowanego autokaru.

Kilka spostrzeżeń: dominującymi markami w Turcji, a przynajmniej na Riwierze Tureckiej, są Renault i Ford, budżetowa Dacia Logan funkcjonuje tam w większości jako Renault Symbol (Duster i Sandero zachowały budżetowy emblemat), wszystkie taksówki są oklejone na żółto, dominuje kolor biały, większość samochodów jest wyposażona w szyberdach, a dwupasmowa, główna droga prowadząca z Antalyi do Alanyi to znakomita okazja, by kupić jakieś auto. Niezliczona ilość przydrożnych komisów jest potwierdzeniem informacji, że mieszkańcy Turcji lubią handlować, a przede wszystkim targować się. O ile nie jesteście w markecie, gdzie utrzymywane są ceny lokalne, warto uszczknąć chociażby 30 centów na wątpliwej jakości wisiorku. Inną metodą zarobku dla Turków jest wynajem samochodów, ale nie opłaca się tego robić, głównie ze względów ekonomicznych – oprócz stacji benzynowych, których nazw najprawdopodobniej nigdy jeszcze nie słyszeliście, rozpowszechnione są tam marki jak Shell, BP czy Total, ale cena za litr paliwa wywołuje skręt włosów na głowie. Cena 5,80 czy 5,85 lir tureckich nie są rzadkością, a biorąc pod uwagę fakt, że jedna lira turecka to w przybliżeniu 1 złoty, chyba potraficie sobie wyobrazić koszt przejechania 300 kilometrów…

Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na kulturę jazdy w czerwonym państwie muzułmańskim. Nie są to Indie, ale w dużym uproszczeniu zasada jeżdżenia po Turcji mówi „jedź sprawnie, to znaczy szybko, i dawaj o sobie znać”. Oczywiście, policja istnieje i nawet przeprowadza kontrole, ale nie zmienia to faktu, że styl jazdy tureckich kierowców jest dość specyficzny. Pieszy ma dość marginalne znaczenie, kierunkowskazy są używane lub też i nie, jazda środkiem jezdni lub poboczem to nic zaskakującego, klakson jest w powszechnym użytku, mruganie światłami oznacza, że „właśnie jadę, więc uważaj”, zaś nagminne wpychanie się jest najwyraźniej metodą na odnalezienie się w tej trochę chaotycznej rzeczywistości. No i to nic zaskakującego, że autobusy „cisną” lewym pasem wyprzedzając kolumnę samochodów osobowych.

Wbrew małemu chaosowi czy wykonywaniu manewrów „na słowo honoru”, Turcja potrafi zauroczyć. Traktory na pasie awaryjnym nie są rzadkością, a kierowcy nie oszczędzają się pod względem akustycznym, niemniej jednak przyjemnie jest zobaczyć inne przyzwyczajenia czy kulturę bycia na drodze. Ta na pierwszy rzut oka wygląda na nieco agresywną, ale wydaje mi się, że to jedynie odzwierciedlenie temperamentu tamtejszych mieszkańców. Rzeczywistość na drodze przypomina trochę stwierdzenie, że „jakoś sobie radzić trzeba” i bywają chwile grozy, tym niemniej Polacy wcale nie jeżdżą bezpieczniej, a nawet… Zresztą, wiadomo…

 

Patryk Rudnicki

Źródło zdjęcia głównego: www.pixabay.com

No Comments

Leave a Comment

*