Felieton o hot hatchach

Dlaczego tak lubię hot hatche?

Nie będę ukrywał – hatchbacki segmentu C o zwiększonej wartości koni mechanicznych są poniekąd moim konikiem. Z czego to wynika? Dlaczego, pewnie jak większość, nie zachwycam się w szczególny sposób przedstawicielami motoryzacji z umownego szczytu, samochodami, które przeciągiem siły zrzucają malkontentom kapelusze z głów i ostentacyjnie prezentują swoje możliwości? To nie tak…

Już sama lektura przekoloryzowanej informacji prasowej potrafi sprawić, że moja wyobraźnia pracuje na szalenie wysokich obrotach, a pod siedzeniem robi się miękko. Sześciocylindrowe boksery, cudownie ryczące „V8-mki” Ferrari czy umierające powoli jednostki V12 zawsze powodowały nadmierne podniecenie i szczeniackie zachowania fana motoryzacji, ale to chyba normalne. Zadziorne hatchbacki to zupełnie odmienna kwestia. Widząc lub słysząc trochę festyniarskie „pierdnięcia” Golfa GTI, nigdy nie odczuwałem wzmożonego pobudzenia czy też gęsiej skórki. Moje emocje zdawały się raczej sygnalizować: lubisz sportowy charakter, więc to ci się spodoba, a przy okazji mógłbyś tego używać codziennie, niezależnie od warunków atmosferycznych, nastroju i okoliczności. Właśnie, mógłbym – i to chyba stanowi podstawę tak gruntownego zainteresowania hot hatchami…

 

Nie jest tak, że najbardziej interesujemy się rzeczami, które potencjalnie mogłyby wejść w nasze posiadanie, które są bliższe naszym codziennym realiom? Jasne, człowiek zarabiający na podatku VAT i prowadzący ogromną firmę, powiedziałby zapewne coś innego, bo przecież jego interesują cztery koła ze wspomnianego, umownego szczytu. Nie Focus RS, a 488 GTB. Nie Golf GTI, a Huracán Performante. Dlaczego więc, pomijając oczywiście kwestię finansów, usportowione hatchbacki przemawiają do mnie w tak znaczącym stopniu? Myślę, że to dosyć proste – piękna bowiem jest ich uniwersalność. Okazuje się, że nie jest konieczna rezygnacja ze sportowych walorów, akcentów i bardziej agresywnego charakteru, by zamykać sobie drogę do praktyczności, względnego komfortu czy przestrzeni. Oczywiście ta droga jest znacząco węższa (choć nie w każdym przypadku), ale wciąż pozostaje wystarczająco przepustowa, by zapakować najbliższe Wam osoby i zabrać je na wypoczynek w okolice Jeziora Śniardwy. Jasne, jestem świadomy, że napęd FWD (na przednią oś) nie jest spełnieniem marzeń prawdziwego fana motoryzacji, że posiada wiele ograniczeń i nie uzyskamy tak spektakularnych efektów jak chociażby w przypadku agresywnego BMW M3, ale to wciąż całkiem przyjemna ballada o kompromisach, na którą wielu Polaków przecież stać.

Nie podejmę się wyzwania, by wyróżnić mojego ulubionego hot hatcha, przynajmniej nie teraz. Usportowione hatchbacki segmentu C (lub B), choć bardzo do siebie podobne w ogólnych założeniach, potrafią się między sobą znacząco różnić pod względem osiągniętego efektu czy mówiąc mniej oficjalnym językiem – charakteru. Możemy wierzyć suchym pomiarom i w ten sposób dojść do wniosku, że najbardziej sportowym hatchbackiem jest Civic Type-R lub zebrać wszystkie odczucia do kupy i stwierdzić, że najlepszym połączeniem sportu i użyteczności na co dzień jest Golf GTI, alternatywnie Golf R, ale to nie jest takie proste i oczywiste.

Do powstania tych kilku przemyśleń skłonił mnie ostatni test Renault Megane GT, o którym dowiecie się więcej już niebawem…

 

Patryk Rudnicki

No Comments

Leave a Comment

*