Trzeba rozprostować nogi, tym bardziej, że flagowa limuzyna Renault w gruncie rzeczy do tego właśnie została stworzona – na długie trasy. Teoretycznie ma więc być komfortowo, wygodnie i z poszanowaniem dobrego samopoczucia prowadzącego, ale czy tak jest? Drugą część testu francuskiego kombi na dłuższym niż zwykle dystansie, poświęcam setkom kilometrów pokonanych za jego kierownicą, co się z nimi wiąże oraz temu, dlaczego benzynowy Talisman nie jest raczej najlepszym pomysłem.
Zacznę od istotnej myślę informacji: niebieski Grandtour pokonał w sumie ponad 2500 kilometrów. Warunki były różne, słońce dosyć rzadko wychylało się zza chmur, a temperatura wahała się od -7 do 6 stopni na plusie. Aura typowa jak na zimę w Polsce, czyli z przewagą deszczu i szarego otoczenia. W pierwszej kolejności musiałem pokonać trasę Warszawa – Bolesławiec (ten na Dolnym Śląsku) liczącą blisko 480 kilometrów. Drogi ekspresowe, autostrady i niezaplanowane kręcenie się po dużej aglomeracji – średnie zużycie paliwa wyniosło 7,8 l/100 km, co uznaję za nie najgorszy wynik. Generalnie zużycie paliwa w 150-konnym Talismanie Grandtour nie jest raczej tematem drażliwym. 1.6-litrowa konstrukcja Renault potrzebuje tyle benzyny, ile byśmy się po niej spodziewali. W mieście pod moją stopą (niekoniecznie straszliwie ciężką), przy czasami włączonej, a czasami wyłączonej klimatyzacji, komputer pokładowy samochodu pokazywał okolice 10 litrów, na drogach krajowych natomiast mniej więcej 6,8 litra na każde 100 kilometrów. Mały problem leżał gdzie indziej – do zbiornika paliwa mieściło się bowiem nieco ponad 40 litrów benzyny, a to wystarczyło na pokonywanie średnio od 470 do 490 kilometrów. Jeżeli mam być absolutnie szczery: żałosny zasięg jak na reprezentacyjne kombi z Francji, które ma urzekać wygodą, stylem i bogatym wyposażeniem.
Z tym ostatnim zresztą kłopotów nie było (no, może poza dziwnym zachowaniem pokładowej elektroniki, ale o tym powiem w kolejnej części). Jeżeli czytaliście poprzednią część testu, to zapewne odnotowaliście, że otrzymałem bogato spersonalizowaną wersję Intens – narzekanie więc byłoby zdecydowanie nie na miejscu. Co natomiast z resztą aspektów? Po złożeniu tylnej kanapy bagażnik osiąga co prawda 1681 litrów przestrzeni, ale i tak nie musiałem tego robić, żeby zmieścić dwie torby podróżne oraz kilka dodatkowych szpargałów, celem wyjechania nad polskie wybrzeże (jak to górnolotnie zabrzmiało…). A co, jak wypuścimy Talismana na trasę? Ubrałbym to w jedno określenie: jest przyjemnie. Samochód jest wystarczająco przestronny, wyposażenie nie pozwala się nudzić (pod warunkiem, że skonfigurowaliście Talismana na blisko 157 tysięcy złotych), a zawieszenie jest przyjemnie komfortowe. Do tego skórzane fotele z pamięcią (po stronie kierowcy) okazują się również wystarczająco komfortowe i nie męczą pleców po jednorazowym pokonaniu wielu kilometrów. Wygląda na to, że słowo „komfort” zaczęło nam tutaj dominować, więc żeby nie było zbyt różowo i sielankowo: przy prędkościach autostradowych Talisman mógłby się odznaczać lepszym wyciszeniem kabiny, zaś po wyraźnym spadku temperatury do -7 stopni Celsjusza, zaczął się do mnie nieprzyjemnie odzywać panoramiczny szklany dach. Aha, jeśli oczekujecie, że 150 koni mechanicznych z pojemności 1.6 będzie Wam dostarczać przyzwoitej dynamiki, to owszem, skandalu nie będzie, lecz manewr wyprzedzania proponowałbym odpowiednio planować.
Wychodzi zatem na to, że bardziej praktyczny wariant Talismana zdał próbę pod tytułem „bycie towarzyszem podróży człowieka myślącego”. Zdał, ale moim zdaniem na czwórkę, w szkolnej skali ocen. Dlaczego? Otóż samochód jest wystarczająco komfortowy i spełnia oczekiwania co do bycia „francuską łajbą” na polskim morzu asfaltu i dziur, niemniej jednak nie jest idealnie. Należy pamiętać, że aby mieć jakąkolwiek precyzję prowadzenia i bezpieczne poczucie, że panujemy nad samochodem, powinniśmy wybrać tryb jazdy co najmniej neutralny (w trybie Comfort i Eco auto „pływa”), skrzynia biegów (w danym egzemplarzu, ale tę kwestię również rozwinę w kolejnej części testu) jest irytująca, zaś adaptacyjny tempomat bezsensownie męczy jednostkę napędową, a uwierzcie – słuchanie 1.6 TCe na wysokich obrotach, kiedy usilnie próbuje nam zapewnić należytą dynamikę, ale ta nie nadchodzi, nie należy do największych przyjemności. Po doświadczeniach ze 150- i 200-konną wersją benzynowego silnika, nie zmieniłem więc stanowiska co do zasadności porządnego diesla pod maską tytułowego samochodu. Niemniej walory do podróżowania, Talisman Grandtour bez wątpienia posiada.
Patryk Rudnicki
zdjęcia: Bartosz Kowalewski
No Comments