Sporo za stosunkowo niewiele
Mając 20 lat i żyjąc jeszcze w błogim świecie młodzieńczej fantazji, zacząłem pracę w autoryzowanym salonie marek Renault/Dacia. Już wtedy doskonale wiedziałem, że motoryzacja jest kierunkiem, dla którego chciałbym poświęcać swój czas, więc zatrudnienie u lokalnego dealera francuskich samochodów, dla młodzika z głową pełną nieoczywistych pomysłów, mogło wówczas oznaczać spełnienie drobnego marzenia. Wtedy też zacząłem bliżej poznawać stosunkowo tanie produkty firmy Dacia, w przypadku których cena potrafiła zdziałać istne cuda. Zresztą, odnoszę nieodparte wrażenie, że na przestrzeni kilku lat niewiele się w tym względzie zmieniło.
Czym charakteryzowała się pierwsza generacja hitu sprzedażowego, jakim z pewnością była Dacia Duster? Cechą nadrzędną miała być niska cena, która rzeczywiście nie drenowała portfeli kupujących, ale jednocześnie oznaczała też widoczne cięcia kosztów. Efekt był taki, że dostawaliśmy prosty konstrukcyjnie samochód z jako takim wyposażeniem, całkiem niezłymi właściwościami terenowymi oraz, niestety, ze śmierdzącym trochę klejem wnętrzem. Hasłem kluczowym była jednak cena i jak wielokrotnie się okazywało, potencjalni klienci akceptowali pewne niedoróbki czy uchybienia jakościowe, za cenę atrakcyjnego rachunku końcowego. Trafił do mnie jednak na kilka dni nowy Duster i mogę śmiało powiedzieć: już wiem, dlaczego czas oczekiwania na zamówiony egzemplarz osiągał czasami kuriozalne wartości…
– Podoba mi się nowy Duster, zwłaszcza na 17-calowej feldze i w kolorze Atacama Orange. Jak długo trzeba czekać na takie auto?
– Czy ja wiem… No z pół roku.
– Panie, to nie Bentley!
Tak mogła orientacyjnie wyglądać rozmowa pracującego na wynik handlowca z żywo zainteresowanym klientem. Co zatem sprawiało, że moce przerobowe firmy nie wyrabiały i na Dustera trzeba było czekać jak na towar luksusowy? Pominę kwestię stylistyki, którą i tak uważam za progres w stosunku do poprzednika – samochód prezentuję bowiem w materiale wideo poniżej, dlatego zależy mi na wypunktowaniu elementów najistotniejszych, nieskrępowanych liną subiektywizmu…
Coś w tym jest, że podniesiony model Dacii dojrzał obecnie do miana „samochodu flagowego” rumuńskiej marki. Renault powinno było zatem wygrzebać najlepsze gatunkowo i jakościowo materiały z francuskich piwnic, by Dustera wykończyć godnie. No i tak Francuzi zrobili – całkiem przestronne wnętrze, gdzie na tylnej kanapie swobodnie mogłem zająć miejsce „za sobą”, nie przypomina już zapachem montażowni płyt do furgonów i choć widać elementy ze starszych modeli Renault (np. dżojstik do elektrycznego sterowania lusterkami zewnętrznymi), to nie mam o to absolutnie żadnych pretensji. Materiały są twarde, ale naprawdę solidnie zmontowane, konsola centralna została ciekawie przemyślana i zaprojektowana, z ładnym, solidnym panelem automatycznej klimatyzacji oraz przyciskami typu lotniczego, a obsługa należy do prostych, wręcz intuicyjnych. Należy zwrócić uwagę na fakt, że ową konsolę zwrócono w stronę kierowcy, więc korzystanie z możliwości opcjonalnego systemu multimedialnego jest łatwe, ekran czytelny i responsywny, a sam „kombajn informacyjny” nieskomplikowany. Skuteczny – to myślę właściwe słowo. Osobiście brakowało mi dwóch rzeczy – możliwości podniesienia przedniej części fotela, celem lepszego podparcia okolic ud, oraz jakiegokolwiek podłokietnika dla pasażera. Rozumiem, że nie powinniśmy wymagać gruszek na wierzbie, rozmawiając wciąż o samochodzie z budżetowym charakterem, niemniej jednak podparcie odcinka lędźwiowego dla kierowcy było obecne, podłokietnik dla niego również (choć nie jakiś tytanowo solidny), jak i wygodne podparcie dla łokci na drzwiach. Aha – przy moim ustawieniu fotela nieustannie trącałem kolanem pokrętło od regulacji siły nawiewu. Przepraszam, troszkę się rozbestwiłem, ale to dlatego, że w kabinie Dustera czas upływa całkiem przyjemnie, siedzimy wyżej, co daje nam lepszy ogląd sytuacji dookoła, zaś wyposażenie jest naprawdę wystarczające (subiektywnie mówię akurat o wersji Prestige).
Skoro już ustaliliśmy, że wnętrze chcianego przez klientelę Dustera sprzyja całkiem komfortowemu pokonywaniu nawet dłuższych tras (plecy nie są nadmiernie zmęczone), a wrodzony talent i techniczne możliwości samochodu pozwalają na bezstresowe pokonywanie miejskich krawężników, to przejdźmy do wrażeń z jazdy. Mam świadomość, że poszukując stosunkowo przystępnego cenowo samochodu, liczymy każdą złotówkę, mając przy tym świadomość, że nowy członek rodziny ma być jak najbardziej uniwersalny. Rozumiem więc podyktowany względami ekonomicznymi wybór silnika wysokoprężnego, ale Duster otrzymał teraz bardzo ciekawe rozwiązanie benzynowe, którego mocniejszą wersję miałem sposobność przetestować. Niech Was nie zniechęca pojemność 1.3-litra – silnik ma cztery cylindry, solidne 150 koni mechanicznych i 250 niutonometrów momentu obrotowego, dostępnego od 1700 obrotów na minutę. W połączeniu z masą własną na poziomie 1289 kilogramów, daje to zdecydowanie wystarczającą dynamikę na co dzień. Ba, zabrzmi to odrobinę jak oksymoron, ale to najmocniejszy Duster w historii tego modelu i to czuć. Oczywiście w linii prostej, bo musimy pamiętać, że zawieszenie odznacza się dosyć miękkimi nastawami (choć filtrowanie nierówności stoi na średnim poziomie – do wnętrza przenoszone są bowiem nieprzyjemne dobicia), układ kierowniczy nie działa może jak zanurzony w maśle, niemniej chirurgicznie precyzyjny też nie jest, samochód jest dosyć podatny na boczne podmuchy wiatru, a fotele – okraszone przyjemną wizualnie tapicerką – nie trzymają zupełnie na boki. Plus natomiast dla przyjemnie działającej, 6-biegowej skrzyni manualnej (nie obiecujmy sobie zbyt wiele – z długimi ścieżkami prowadzenia drążka), a wracając do benzynowego serduszka – jest przyjemnie ciche, dynamiczne jak wspomniałem, całkiem elastyczne i zużywające naprawdę przyzwoite ilości „bezołowiowej”. Polecam zresztą odpalić załączoną tabelkę:
Reasumując…
Opracowanie: Patryk Rudnicki
Zdjęcia: Bartosz Kowalewski
No Comments