Renault Megane II Phase II R.S. 2.0 dCi 175 KM FAP (rok produkcji 2007)

Sympatia, która przerodziła się w tęsknotę

Planujesz i ambitnie wytyczasz sobie ramy swojego celu. Trochę poczytałeś, porozmawiałeś z ludźmi, którzy tego już doświadczyli, a na sam koniec, będąc już w zasadzie pewnym swojej decyzji, optymistycznie sięgasz do swojej wyobraźni kreując wydarzenia, które dopiero co mają nadejść. Znasz to? Cytując częściowo klasyka, i tak cały misterny plan… Spełznie zapewne na niczym, bo rzeczywistość bezlitośnie zweryfikuje bieg wydarzeń i zamiast oryginalnych, czerwonych trampek z dumnie wyszytym logo producenta, dostaniesz niebieskie tenisówki śmierdzące trochę klejem, ale przecież łysy sprzedawca zapewniał, że nikt różnicy nie zauważy. Zauważy, jak cholera zauważy, niemniej istotnym jest, by trafić właściwie…

Wybór prywatnego samochodu był w moim przypadku jak dobór odpowiedniej koszuli na wesele. Nie mogła uwierać – musiała być za to ładna w moich oczach, komfortowa (nie w sensie komfortu jako takiego, a samopoczucia), możliwie jak najlepiej dobrana i niekoniecznie klasyczna. Czasami sam zadawałem sobie pytanie, czy to dobry wybór, ale kupno samochodu używanego nie jest niestety wyborem nowej garsonki w pachnącym drogimi perfumami sklepie – to ryzyko, które podejmujemy, by spełniać motoryzacyjne pragnienia osadzone w czasie i naszym portfelu. Młodzieńcza fantazja podjęła decyzję, klamka zapadła – będzie Renault Megane R.S. drugiej generacji, to 225-konne, z 2-litrowym, doładowanym turbosprężarką silnikiem, choć to jak mówić na urodzinach kolegi, że urodziny powinna obchodzić nasza koleżanka. Zgadnij co się wydarzyło…

Kupiony Megane R.S. drugiej generacji, choć obarczony wyimaginowanym trochę ryzykiem, okazał się zwycięstwem rozsądku nad szaleństwem młodego człowieka, ale to dobrze. Przyzwyczaiłem się do pionowo ustawionej tylnej szyby, która przechodziła w klapę bagażnika (z czasem nawet mi się zaczęła podobać), uwielbiałem wyeksponowane poszerzenia nadwozia i tylko jego czarny lakier powodował, że auto nagle stawało się przeźroczyste, niezauważalne, totalnie zwykłe. Może i w tej zwartej sylwetce, dokładanych, ale wciąż oryginalnych naklejkach i drobnych korektach kolorystycznych kipiała jakaś tam agresja, ale szczerze mówiąc, miałem to w nosie. Samochód był stosunkowo niski, ale nie powodowało to agresywnych sytuacji na drodze czy zaczepek na skrzyżowaniach. Zresztą, należało zachować świadomość, że nie każdemu dałbym radę, bo widzisz – mój egzemplarz posiadał 2-litrowy, turbodoładowany… Silnik wysokoprężny. Zanim uruchomisz wujka Google – tak, była taka wersja, niejako zaczątek dzisiejszych Focusów ST czy Octavii RS z jednostkami na olej napędowy, ale nieprodukowana na rynek polski oraz, jeśli wierzyć „renówkowym” doniesieniom, w dość „oryginalnej” wersji wyposażenia, czytaj: obfitej niczym cygańskie wesele. Oczywiście trochę przesadzam, ale dosyć mizernie świecące, ksenonowe reflektory były, panoramiczny szklany dach był, kubełkowe, nie do końca wygodne na długich trasach i umieszczone na stelażu fotele Recaro były, układ hamulcowy od firmy Brembo też, samościemniające się lusterko wsteczne również, audio od firmy Cabasse było (swoją drogą nie najgorsze), fabryczna nawigacja satelitarna, którą ze spokojem można by sobie odpuścić, również, a to dla marzącego i zadowolonego młodzieńca było coś. Nawet jak na rok 2007 i firmę Renault, która próbowała zbierać Lagunę drugiej generacji, to było coś. A może takim było wyłącznie w moich oczach?

Nie zmienia to faktu, że pozycja za kierownicą była przyjemnie niska, dieslowski silnik, choć zdradzał źródło swojego zasilania, to był zdecydowanie akceptowalny pod względem akustycznym jak i swojej kultury pracy (a poza wszelką dyskusją 175 koni mechanicznych gwarantowało satysfakcjonującą dynamikę, na publicznych drogach), a wspomniane fotele Recaro stanowiły znakomite podparcie dla ciała. Fenomen tej wersji polegał jednak na tym, że doładowany adrenaliną kierowca mógł szybko pokonywać zakręty, bo zarówno „kubły” jak i twarde zawieszenie nadążały za ciągiem 360 niutonometrów momentu obrotowego (lub odwrotnie), przy śladowym wręcz poborze oleju napędowego. Miało to oczywiście swoje słabe strony: zawieszenie na dłuższą metę robiło się trochę męczące, o wypadach na tor wyścigowy nie było sensu myśleć, ponieważ zwyczajnie brakowało mocy i zapewne nikt nie chciałby wąchać smrodu wypalanego filtra DPF, kiedy Ty w pocie czoła brałbyś szybki lewy, a na domiar wszystkiego plastiki oraz jakość ich montażu pozostawiały wiele do życzenia (choć górna część deski rozdzielczej była nawet miękka), zaś skórzana tapicerka stanowiła nietrafione rozwiązanie niemalże w każdych warunkach.

Dzisiaj, po dorzuceniu wielu kilometrów do życiowego przebiegu oraz stanowczym zamknięciu tamtego rozdziału, zaczynam spoglądać na dołączone tutaj zdjęcia i pod nosem mamrotać: „Boże, jaki to był wspaniały okres, jaki to był świetny samochód”. Jasne, nie brzmiał tak jak chciałem tego na początku, nie był tak szybki, na stacji benzynowej należało sięgać po czarny, droższy pistolet, a młody jegomość w 201-konnym Clio R.S. wydawało się, że spoglądał na Ciebie z lekką szyderą, ale i tak będę się upierał, że dla osoby pokonującej sporo kilometrów i wciąż poszukującej odrobiny młodzieńczego buntu, był to samochód znakomity. Ba, nadal jest znakomitą propozycją, w zdecydowanej większości z mocnym silnikiem benzynowym, ale jak mniemam, nikt by się z tego powodu nie czuł poszkodowany. Cóż, gospodynie używają żelazka, by nadać Twoim klamotom odrobiny gładkości – ja żelazkiem jeździłem i wiele swoich wspomnień zaprasowałem już na kant.

Może kiedyś, ale z perspektywą szalenie trudnego zadania – zadbanego Megane R.S. R26…

Patryk Rudnicki

No Comments

Leave a Comment

*