Soczysty burger, vege
Opowiadania przesączone obrazkowym przedstawianiem Stanów Zjednoczonych są już chyba nudne. Doskonale wiemy, że ludzie za wielkim zbiornikiem wodnym ronią przeogromną sympatię do rozmiaru trzy XL, a zaściankowa Europa bardzo mocno im tego zazdrości. Podobnie zresztą jak bardziej otwartego podejścia do różnych kwestii funkcjonowania w społeczeństwie, ale nikt otwarcie tego nie przyzna. Część z nas marzy o wielkim i nieograniczonym świecie (a przynajmniej tak zasadniczo kwieciście wygląda to często na zagranicznych filmach), a gdyby cząstka tego motoryzacyjnego życia nagle przybyła do Europy? Wyjścia są dwa: ekolodzy z Unii Europejskiej zjedliby swoje garnitury lub amerykański przybysz stłamsiłby całe otoczenie swoją mocną osobowością. Jestem przekonany, że drugie rozwiązanie jest bardziej prawdopodobne, ale Ford podszedł do tematu jeszcze bardziej inteligentnie…
Poczułem drobny respekt, głównie przez gigantyczne rozmiary najnowszego Explorera. Wyobraźcie sobie, że to kawał autobusu, który pomieści maksymalnie siedem osób na pokładzie, w drugim rzędzie dysponuje trzema indywidualnymi siedziskami, które można dodatkowo regulować, a ponadto mówimy o mierzącym 5049 milimetrów długości SUV-ie, który nie kryje się ze swoim rozmiarem. Pomyślcie o Explorerze jak o niezwrotnym i obładowanym wózku marketowym – jest ciężki (Ford waży niecałe 2500 kilogramów, sam w sobie), tę masę wyraźnie czuć, zwłaszcza podczas hamowania, do jakichkolwiek manewrów na mieście wypadałoby podchodzić jak do cumowania łodzi w sopockim porcie, a parkowanie tego giganta przypomina załadunek specjalistycznych konstrukcji stalowych na ciężarówkę, niemniej Explorer potrafi być niezwykle zaskakujący. Dosłownie chwila za jego kierownicą i nagle się okazuje, że te gargantuiczne, jak na standardy europejskie, wymiary są relatywnie łatwe w opanowaniu, manewrowanie znakomicie wspomaga system kamer dookólnych i systemy „niańkujące” kierowcę, a Explorer potrafi zaoferować więcej niż przestrzeń kontenera oraz mgliste pojęcie o amerykańskich standardach.
Patrząc na ten samochód, widzę szeroko zaprojektowaną jezdnię z delikatnie chropowatym asfaltem, ułożoną poziomo sygnalizację oraz lekki krawężnik, przy którym zaparkowano właśnie ów pojazd z niebieskim owalem (ciekawostka: na kierownicy niebieski ustąpił miejsca czemuś w rodzaju platyny). Explorer bardzo mi się kojarzy ze środowiskiem przesiąkniętego historycznym zapachem Detroit, przy czym nie mówię o jego bardziej eleganckiej kompletacji Platinum, a o samym kształcie. To wielki samochód osadzony w amerykańskiej rzeczywistości, który postanowiono rzucić Europie do spróbowania i to widać. Trochę zabawna jest perspektywa, że Ford Explorer jest dla nas tym, czym Cadillac Escalade dla rasowego Amerykanina. W takim Detroit nie zdziwiłbym się, gdybym za kierownicą Explorera zobaczył rozmawiającą przez telefon mamę dwójki charyzmatycznych nastolatków i Ford mógłby się okazać jeszcze zbyt mały. W Polsce, z ceną od 327 tysięcy złotych, bohater niniejszej recenzji uchodzi natomiast za pojazd ogromny i bardzo drogi, choć już na starcie dysponuje kompletem wyposażenia. Na tym właśnie polega dysonans poznawczy Explorera – dla Mariusza z Polski to droga, niezwrotna, ciężka i wielka locha, która zwraca na siebie uwagę i bynajmniej nie mówię o tym, że nie pasuje w każde miejsce parkingowe, natomiast dla Johna – zwykłego pracownika kancelarii adwokackiej – to średniej wielkości samochód, w przypadku którego nie powinniśmy raczej mówić o jakimkolwiek prestiżu.
Lubię burgery, niemniej Amerykanin ze mnie żaden – fascynują mnie panoramy miast i żyję w miejscu, gdzie wybudowanie parterowego domu wciąż jest uważane za przejaw sukcesu, więc Explorer był dla mnie zjawiskiem fascynującym. Pomijam rozmiar i kompletne tak naprawdę wyposażenie – za jego kierownicą można się poczuć jak w bezpiecznej fortecy. Jest wysoko, niesamowicie przestronnie, wielowymiarowo w sensie praktyczności, a skórzane fotele budują obraz niedbale prowadzonego krążownika gdzieś na wschodnim wybrzeżu – są miękkie, otulające i lepiej wyposażone niż wysokiej klasy hotele w Polsce (elektryka z pamięcią, masaż, podgrzewanie, wentylacja – brakuje tylko indywidualnego miejsca na kieliszek z czymś mocniejszym). Testowany Ford jest bez wątpienia czymś wyjątkowym – dla nas wyjątkowym i nie tylko chodzi o to, że trudno znaleźć Explorerowi realną konkurencję czy fakt, że Ford zdaje sobie zapewne doskonale sprawę z ograniczonego jednak popytu na swój produkt, ale zazdroszczę tym, którzy na Explorera się zdecydują. Dlaczego?
Wbrew pozorom to nie jest kiepskiej próby, drogi kawałek plastiku, który psim swędem znalazł swoją niszę w Europie – to schludnie wyglądający i zaprojektowany samochód, z wysokiej klasy wnętrzem (pomijam trzeszczący, pionowy tablet, ale tylko po sprowokowaniu ów trzeszczenia), absolutnie znakomitym wyciszeniem, komfortem i nie do końca takim złudnym wrażeniem otoczenia luksusowego. Do tego Explorer został odpowiednio dostosowany – otrzymał układ napędowy będący hybrydą typu plug-in o naprawdę zacnych parametrach, bo chyba nikt mi nie powie, że 457 koni mechanicznych i 825 niutonometrów momentu obrotowego, nawet w tak ciężkim samochodzie, to liczby przynoszące wstyd. Trzon układu napędowego tworzy solidny 3.0 V6 EcoBoost, który znakomicie brzmi, a biorąc pod uwagę możliwość ładowania pojazdu i pokonywania od 30 do 40 kilometrów na samej elektryce, Ford pragnie nam zasygnalizować, że powinniśmy ten kontener używać również w aglomeracji miejskiej. Można, całkiem przyjemnie, ale jego głównym rewirem powinna być długa, relaksująca trasa.
Nie będę ukrywał: polubiłem Explorera i wcale nie dlatego, że jest wielki, budzi respekt i zwraca na siebie uwagę. Potrzebuję takich rzeczy jak złotych widelców czy wysadzanego diamentami klozetu – NIE. Chodzi o specyficzny charakter całego pojazdu – poczucie bezpieczeństwa, wygody i przestronności wymieszane z przekonaniem, że Ford nie zrobiłby takiego samochodu ze specjalną dedykacją „lubimy zielone podejście do motoryzacji, dbamy o planetę, ale zbudujemy SUV-a wielkości katedry z pięknie brzmiącym silnikiem – wtyczka jest, bo powinna być”. Czuć, że to samochód oderwany trochę od europejskiej rzeczywistości, niemniej poziom dopracowania i dostosowania budzi szacunek, a we mnie dodatkowo głęboko zakorzenioną sympatię do amerykańskiej rzeczywistości. Zabrakło mi jedynie zawieszenia resorującego w bardziej wyrafinowany sposób, a tak – Ford, który nie próbuje być maksymalnie precyzyjny i to nie jest w tym przypadku wada. To zaleta, która współtworzy znakomity obraz Explorera na polskim rynku. Naprawdę polubiłem wegańskie burgery.
Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV Ford Explorer Platinum PHEV
straszne są te zdjęcia. jest tak czarno i pod światło że w ogole nie widać szczegółów forda. byle jak. trzeba bylo zabrac auto o lepszej porze dnia na jakies jasne tlo.
Wyjątek – nie było niestety możliwości sfotografowania pojazdu tą samą ręką, co zwykle. 🙂
Niby taki duży, taki wielki a z tyłu proszę jeszcze raz usiąść w skrajnych fotelach! Siedziska są tak wąskie że aż półdupy wystaje. No i siedzi się w powietrzu, no jest przestrzeń pomiędzy drzwiami i siedziskiem.