Spieszmy kochać diesle – tak szybko ubogacają cmentarz chwały
Zrobiłem 2 500 kilometrów, na przestrzeni tygodnia czasu, i nie oczekuję głosów prawdziwego zachwytu. Przyjęta formuła danego testu, gdzie dużego i znakomicie wyposażonego mastodonta rzuciłem na pochłanianie kolejnych metrów asfaltu, miała udowodnić moje twierdzenie i niesłabnącą sympatię do jednostek wysokoprężnych. „Zgiń! Przepadnij, trucicielu środowiska naturalnego!” – tak wyobrażam sobie reakcję Unii Europejskiej na moje stanowisko, ale zanim odpowiednie władze nazwą moją osobę społecznym przeciwnikiem, zabieram szczególnie zainteresowanych na pokład eleganckiego Koleosa, by zapomnieć o bolączkach współczesnej motoryzacji.
Kij ma dwa końce i zanim wygłoszę prawdę o technologicznym zacofaniu prezentowanego modelu, garść jego mocnych stron. Wizualnie identyczny do recenzowanego w październiku Koleos, po raz drugi otulił mnie przyjemną szatą francuskiej elegancji pod nazwą Initiale Paris. Narzekanie, że czegoś brakowało na pokładzie, byłoby z mojej strony przejawianiem skłonności do bycia księciem własnego „miernożycia”, ale muszę wspomnieć o deficycie wyświetlacza przeziernego czy asystenta wyjazdu z miejsca parkingowego, natomiast realizacja niektórych elementów bogactwa pokładowego i obsługa tychże, uświadamiają niestety podejście marki do największego samochodu Renault. Fotele można wentylować i podgrzewać, kierownicę też można podgrzewać, nad głową rozpościera się połać otwieranego dachu, za muzykę odpowiada przyzwoity system BOSE, a tempomat jest adaptacyjny. Biorąc pod uwagę końcowy rachunek opiewający na 201 500 złotych można śmiało powiedzieć, że to uczciwa propozycja. Dostajemy świetny pojazd typu SUV, relatywnie łatwy w obsłudze i maksymalnie rozpieszczający podróżujących (fotele mają nawet masaż), a jednocześnie zrealizowany na przerwie obiadowej. Wyobraźcie sobie laptop z obudową z nowoczesnych surowców, które mają budować uczucie prestiżu, a uruchamiając go dostajemy interfejs Windowsa XP i rozwiązania pamiętające majowy przewrót. Nie ma najnowszych multimediów, sterowanie poszczególnymi elementami odbywa się za pośrednictwem losowo porozrzucanych guzików (włącznik tempomatu na konsoli środkowej czy podgrzewanie kierownicy gdzieś przy lewym kolanie zawiadującego samochodem) – generalnie Renault nie odczuło potrzeby uczciwej, pełnej modernizacji swojego modelu, przez co Koleos jest w moich oczach samochodem bardzo nierównym… I bardzo konstruktorom za to dziękuję…
Pozwólcie, że wyjaśnię. Oczywiście nie mogę wybaczyć trzeszczącego jak stary tapczan podłokietnika i relatywnie słabe resorowanie podwozia. To jak byście kupili wodne łóżko wypełnione trocinami. Żałuję, że Koleos nie jest w stanie pod tym względem zaoferować większego komfortu, ale pomyślcie o tym samochodzie, jak o ciotce, którą mimo wszystko bardzo lubicie – bywa nieprzyjemnie wścibska, jest absolutnie i bez pardonu szczera, niemniej rzucając swoim żartem, słuchacze tarzają się po dywanie ze śmiechu. Lubicie ją pomimo jej oczywistych wad i dokładnie tak mam z Renault Koleosem. Nie jest absolutnie propozycją idealną, nie jest również pieczołowicie dopracowaną i nowoczesną propozycją, mając pewne braki, ale jednocześnie to prawdziwy, uczciwy i zwyczajnie przyjemny samochód, z uczciwą jednostką napędową. Przednie i tylne drzwi posiadają nastrojowe oświetlenie, kieszenie w drzwiach mają flokowanie, kabina jest dobrze wyciszona, a silnik, choć relatywnie głośny, posiada 2 litry pojemności, uczciwe parametry i potrafi być wstrzemięźliwy (biorąc pod uwagę zbiornik o pojemności 60 litrów, pokonacie na przysłowiowym luzie 800 kilometrów). Dodajmy jeszcze napęd 4×4, który jest dostępny wyłącznie z recenzowanym dieslem i otrzymujemy samochód, który z oczywistych względów nie zagrozi jakoś znacząco swojej konkurencji, ale przypomina o czasach, kiedy motoryzacja była „jakaś”, miała przepełnioną wadami osobowość, Renault nie powalało trwałością wykonania, niemniej lubiliśmy te samochody i dobrze się w nich czuliśmy. Dziękuję Koleosowi, nie dziękuję aktualnym trendom. Podsumowanie:
Opracowanie: Patryk Rudnicki
Zdjęcia: Bartosz Kowalewski / BKfoto
No Comments