Zapłaczmy, bo jest powód
Idea kombivanów będzie za chwilę jak Maryla Rodowicz – znamy, cenimy, podziwiamy za ślad i dokonania w społeczeństwie, ale w głowie nieustannie kołacze myśl o rychłej emeryturze. Powoli nadchodzi ten czas, rynek wypełniają młodzi, zdolni, może trochę nieokrzesani, ale do urobienia i zadajemy sobie pytanie, dlaczego nie mamy władzy zatrzymywania czasu? Komu przeszkadzają barwne ubiory, a w odniesieniu do motoryzacji – nadwozie przypominające osiedlowy kiosk? Ten przybytek działalności gospodarczej nie wygra nigdy konkursu piękności, niemniej zdeklasuje pojemnością, obszernością i możliwościami aranżacji – czy nie o to właśnie chodzi w przypadku samochodów rodzinnych? No cóż, wylałem swoje żale, więc pora na kilka budujących konkretów.
W zeszłym roku piałem zachwytem nad możliwościami, dopracowaniem i walorem zaskoczenia Nissana Townstar, bo nagle się okazało, że odpowiednio przekonstruowane z urządzenia pracowniczego narzędzie, potrafi być miłe, przyjemne i na wielu płaszczyznach satysfakcjonujące. Oczywiście nie oczekujmy rozdmuchiwanego w obecnych czasach segmentu premium, bo materiały będą twarde, a kabina będzie sprawiać wrażenie przesiadywania w punkcie obserwacyjnym, ale nie wymagajmy od lekarza pierwszego kontaktu, że będzie przeprowadzał zabiegi na otwartym sercu. Tym bardziej zżerała mnie ciekawość, jakim samochodem w stosunku do Townstara okaże się rodzeństwo z jednej matki, niekoniecznie z tego samego taty, czyli model Kangoo autorstwa Renault. Już wiem.
Mówiąc najprościej: odczucia płynące z empirycznego doświadczania, przebywania w kabinie oraz pokonywania kilometrów, są niezwykle zbliżone do japońskiego przybysza. Zaskoczenie? No chyba nie, skoro mówimy o tożsamych konstrukcjach różniących się na końcu producenckim detailingiem i aranżacją. To wbrew pozorom bardzo dobra wiadomość, bo materiały są znakomicie spasowane i poskładane (wyjątek stanowiło trzeszczące „coś” na większych nierównościach z drugiego rzędu po stronie kierowcy), ogólne wyciszenie nadal trzyma bardzo wysoki poziom, a deskę rozdzielczą zdobił nawet materiał przypominający wyglądem i fakturą drewno. Taka wykwintna kolacja ze śledziem na talerzu, niemniej prezentowało się to znakomicie i tworzyło spójną całość. Przestronność, widoczność i praktyczność? W zasadzie bez większego zarzutu, bo mały jest i stanowi kopię z Nissana – ograniczone miejsce na kolana w drugim rzędzie siedzeń, oczywiście mówimy o dorosłych osobnikach. Podobnie jak duża i ciężka klapa bagażnika, z którą trzeba sobie radzić manualnie, no ale to nie są chyba kwestie nadzwyczaj kluczowe? Obsługa intuicyjna oraz prosta, wyposażenie obfite, a nawet obfitsze niż w Japończyku, bo Kangoo dysponuje adaptacyjnym tempomatem, silnikiem wysokoprężnym, reflektorami w technologii LED, ale zarówno mijania, jak i drogowymi, czy nowoczesnym, dwusprzęgłowym automatem EDC, ułatwiającym znacznie kooperację z pojazdem. Czułem się, jakbym odwiedził to nieco lepiej zarabiające rodzeństwo, choć to wcale nie znaczy, że tamto było gorsze. Ba, stanowiło niezwykle zbliżony produkt, ale inny w odczuciach i pewnych wnioskach.
Widzicie, można być tak zbliżonym, a jednak preferującym zupełnie inne rozwiązania. Kangoo szczelniej wypełniło moje wyobrażenia o rodzinnym kombivanie, ale nie dlatego, że to drastycznie lepsza propozycja, tylko dlatego, że panowie w drogich garniturach, jeszcze przed wprowadzeniem swojego produktu na szerokie i wzburzone rynkowe wody, lepiej przemyśleli kwestie specyfikacyjne oraz umiejętności, jakie docelowo samochód będzie potrafił zaoferować. Myśląc o rodzicach z dwójką rozrabiających małych ludzi, automatycznie przychodzi mi do głowy inkarnacja kombivana z ultra wstrzemięźliwym dieslem, który przy zasięgu 900 kilometrów (nie zmyślam) wywiezie całe towarzystwo na wyczekany urlop, a zrobi to w komforcie i połączeniu nowoczesności z prostym wymiarem pojazdu. Ojciec nie będzie miał czasu na zastanawianie się, gdzie ukryto wygodną obsługę jego smartfona, bo w tym czasie jeden z chłopców zdąży puścić efektownego pawia. Naprawdę polubiłem Kangoo, bo nie próbowało niczego udawać, pokazało, że chęci stanowią powód sukcesu i wcale nie trzeba zadawać szyku jeżdżącym tabletem, żeby mieć przyjemny samochód, któremu, obiektywnie, nie brakuje niczego. Tyle, że…
Pisząc te słowa, Kangoo nie jest dostępne w polskiej dystrybucji. Znaczy, długo musieliśmy czekać, żeby samochód zagościł w cenniku, ale jak się pojawił, to był dostępny relatywnie krótko i teraz go nie ma, znowu. To jakby dać swojemu dziecku wyczekiwane buty i po trzech wyjściach z powrotem je zabrać. Prezentowane Kangoo urasta więc do rangi prawdziwego egzotyka, niemniej domyślam się, dlaczego tak jest. Na rynku francuskim jest oferowane Kangoo E-TECH, czyli w pełni elektryczne. Podejrzewam, że polski dystrybutor szykuje identyczny ruch, niestety kosztem wariantu spalinowego. Mój komentarz? Pani Marylo, niech Pani śpiewa jak najdłużej – to w końcu nostalgiczny powrót do czasów, kiedy życie wydawało się prostsze i bardziej prostolinijne.
EDIT 08.04.: Auto wróciło do polskiej oferty i jest dostępne w dwóch wersjach: Equilibre i Techno.
No Comments