Koncepcyjny fikołek, ale bardzo efektowny
Bardzo lubię uprawiać jazdę samochodami elektrycznymi. Jest w tym dużo spokoju, możliwość odseparowania się od goniącego do przodu świata i nauczenia się akceptowania zastanego stanu rzeczy. To z kolei automatycznie ciągnie za sobą wykształcanie cierpliwości, umiejętność planowania oraz panowania nad swoimi emocjami, a to niezwykle istotne wartości. Można by zatem powiedzieć, że użytkowanie na co dzień urządzenia napędzanego siłą elektryczności ma ważki niezwykle wymiar edukacyjny i kształtuje w człowieku wartości, które dzisiejsza rzeczywistość biznesu i pogoni za pieniądzem sukcesywnie zatraca, niemniej w dalszym ciągu uważam, że do jazdy samochodem elektrycznym należy być odpowiednio uwarunkowanym – psychicznie i pod względem stanu posiadania. To powiedziawszy, chciałbym Tobie przybliżyć w kilku słowach bardzo ważny dla Škody, elektryczny model Enyaq…
Dlaczego ważny? Cóż, pomijając z punktu widzenia użytkowego niepotrzebny, ale bardziej „lajfstajlowy” wariant Coupé wspomnianego modelu, to pierwszy i aktualnie jedyny reprezentant czeskiego koncernu prezentujący jego możliwości w kategorii elektromobilności. Oczywiście był już pomysł na masowe elektryfikowanie społeczeństwa w postaci elektrycznego Citigo, niemniej koncepcję zarzucono, bo – jak to się ładnie określa – nie rokowała, a poza tym, Enyaq to pierwszy model zbudowany od absolutnego zera i oparty na płycie MEB, by położyć nacisk i wagę na kwestię elektromobilności – by zaoferować jak najwięcej klientowi docelowemu, który będzie na tyle świadomy i odważny, by położyć dokładnie 273 201 złotych na Škodę (recenzowany egzemplarz), a co więcej – na samochód z pewnymi naturalnymi ograniczeniami. Cóż, dobra wiadomość jest następująca: Enyaq skutecznie argumentuje wspomnianą cenę…
SUV od czeskiej Škody może się podobać (subiektywna opinia) – nie jest, moim skromnym zdaniem, optycznie ciężki, choć pod inteligentnie narysowanym i wystylizowanym nadwoziem skrywa bardzo pojemne wnętrze. Pomijając samą kwestię, że to pojazd elektryczny, który trzeba będzie notorycznie ładować (za chwilę do tego przejdziemy), Enyaq jest przede wszystkim samochodem praktycznym i rodzinnym. Daj Boże, gdyby każda maszyna określana przez marketingowców jako „dostosowana idealnie do potrzeb rodziny polskiej” choć w siedemdziesięciu procentach reprezentowała taki poziom, jakim odznacza się Enyaq. Spory bagażnik, wygospodarowana skrytka na kable do ładowania, przestronna i wygodna kabina, dużo miejsca w drugim rzędzie siedzeń, dużo schowków, półeczek i skrytek, płaska zupełnie podłoga, gdyż mówimy o samochodzie elektrycznym, który posiada baterie w ów podłodze, niezwykle bogate wyposażenie… Mogę tak dalej, ponieważ Enyaq jest naprawdę wart, by wymienić jego mocne strony: ogromny wyświetlacz o przekątnej 13 cali – szybki, responsywny, rzadko łapiący przycinkę o znakomitych grafikach, wysoki poziom wykończenia kabiny materiałami, podobno, z recyklingu i zatroszczenie się o detale, które niezwykle cieszą i uzasadniają przy okazji cenę pojazdu, jak flokowanie kieszeni w drzwiach czy podświetlenie ambiente również obecne w tylnych drzwiach. Na pokładzie modelu Enyaq rzeczywiście można się poczuć dopieszczonym, ale nieustannie kołacze w głowie ta świadomość, że obcujemy z urządzeniem szalenie nowoczesnym, które daje pogląd na to, jak może wyglądać branża motoryzacyjna za te optymistyczne 12 lat. Są i pewne niedociągnięcia, jak trzeszczenie plastików, ale tylko pod naporem palców, obsługa prawie wyłącznie dotykowa (jest kilka przycisków, niemniej przenoszących do menu głównego na tym ogromnym wyświetlaczu; to nie są w znakomitej większości przyciski funkcyjne) oraz delikatne chrobotanie z podwozia, niemniej udostępniony mi egzemplarz miał ponad 28 tysięcy kilometrów, czyli z dziennikarskiego punktu widzenia raczej widział sporo, więc istnieje szansa, że to nie są przypadłości każdego egzemplarza z kalafiorem o zelektryfikowanej naturze. Przejdźmy może do clou programu…
Wspomniałem, z niekłamanym przekonaniem, że lubię poruszać się pojazdami elektrycznymi, bo a) dobrze i bezpośrednio się prowadzą, b) moc i moment obrotowy są dostępne natychmiast, a c) skuteczne odejście ze świateł lub gwałtowne przyspieszenie na drodze potrafią utrzeć nos przekonanym o swojej wyższości oraz byciu lepszym jegomościom (tak się akurat składa, że kobiety nie mają raczej takich zapędów). Enyaq na każdym z wymienionych pól ma całkiem sporo do zaproponowania: dobrze się prowadzi, układ kierowniczy jest mile precyzyjny, zawieszenie komfortowe (pomimo felg w rozmiarze 21 cali), choć nie izolujące zupełnie od pracy jego poszczególnych komponentów, natomiast akumulator ma solidną pojemność 77 kWh netto. Producent oczywiście mija się z prawdą mówiąc, że Enyaq 80x przejedzie nawet 521 kilometrów na jednym ładowaniu, choć po mieście jestem w stanie uwierzyć w te 470, może 480, ale ja rzuciłem się na głęboką wodę i użytkowałem rodzinną przecież ofertę Škody w trasie. Spostrzeżenia mam następujące: 265 koni mechanicznych i góra momentu obrotowego w postaci 425 niutonometrów to wartości całkiem skutecznie wpływające na Twój błędnik i człowiek jakoś naturalnie tak nabiera chęci, by z tych możliwości korzystać, a potem się przyłapuje, że cieszy się do siebie, jak odurzony pacjent zakładu psychiatrycznego. Gwarantuję, że będziesz chciał korzystać z możliwości, jakich dostarcza napęd elektryczny, czyli dynamiki, nisko umieszczonego środka ciężkości oraz bezpośrednich reakcji. Warto jedynie pamiętać, że poruszasz się elegancką stodołą i taki samochód jest zdecydowanie ciężej wyhamować. Poskramiając jednak pierwszą fascynację i pokonując kilometry Škodą Enyaq spokojnie, okaże się, że to fantastycznie wyciszony i komfortowy środek lokomocji, a dzięki umieszczonemu na przedniej osi drugiemu silnikowi elektrycznemu i napędowi, w newralgicznych sytuacjach, na cztery koła, także i przyjemnie bezpieczny. Mało – okazuje się również całkiem ekonomiczny, bo z prędkościami 110-120 km/h Enyaq zużywał mi 18,6 kWh na sto kilometrów (po drogach podmiejskich nawet 14,1 kWh), czyli robiąc trasę na urlop będziemy w stanie pokonać jakieś 390 kilometrów. Może delikatnie mniej, włączając klimatyzację, ale to całkiem optymistyczny prognostyk. Uważam więc, że pomimo większego zapotrzebowania na energię i delikatnie skromniejszego zasięgu, to wersja 80x właśnie jest godną najwyższego zainteresowania. Podobnie rekomenduję domówienie wyświetlacza przeziernego z rozszerzoną rzeczywistością, bo malutki ekranik przed oczami kierowcy, choć bardzo czytelny i prezentujący te potrzebne informacje, powoduje, że całą uwagę skupiamy na doklejonym pośrodku telewizorze.
Odpowiedzmy zatem na ważkie pytanie: czy Enyaq to udany wyraz elektromobilności oraz całkiem optymistyczna perspektywa, że da się użytkować samochód elektryczny jako główny w rodzinie? Załóżmy taką sytuację, że podjęliśmy decyzję o sprzedaży wysłużonego Lanosa i zainspirowani marketingowymi reklamami, kupujemy sobie tę jaskółkę przyszłości. Cóż, bez wątpienia kupimy sobie znakomity i bardzo dopracowany samochód. Będziemy się w nim czuć odpowiednio, bezpiecznie i wygodnie, a opcjonalna pompa ciepła zadba, by deklarowane kilometry zasięgu nie uciekały tak szybko. Kupimy sobie również tonę przyjemności z podróżowania samochodem elektrycznym, a jak sprawnie pójdzie na szybkiej ładowarce (takiej, która będzie model Enyaq ładować z mocą 140 kW), to i naładujemy samochód do 100% w 55 minut, choć zatroskany pan sprzedawca zaleci pewnie, by robić to w przedziale 10-80%, a wówczas będzie szybciej. Piękna koncepcja i nie mam wątpliwości, że Škoda opracowała nie tylko udany samochód jako taki, ale przede wszystkim całkiem sensownego elektryka, więc myślę, że popełnisz błąd, jeśli okażesz brak zainteresowania czeską propozycją. Zakładam jednocześnie, że będziesz świadomy blasków i cieni użytkowania maszyny elektrycznej i że zainstalujesz sobie w domu wallboxa na ścianie garażu, by mieć większy spokój mentalny dotyczący ładowania samochodu.
No właśnie – ilekroć znakomicie pokonuje mi się kilometry w błogiej ciszy i doceniam osiągnięcie czeskich inżynierów pod nazwą Enyaq, tyle razy przekonuję się, że nie dorosłem jeszcze do ów technologii, by należycie ją docenić. Widzę bardzo dobry samochód, który dostarcza mi sporo argumentów, by go polubić, ale ja nie czerpię maksymalnej przyjemności z takiej przejażdżki. Widzę liczby, topniejący zasięg, ograniczoną infrastrukturę do ładowania, podchodzę do sprawy zbyt matematycznie, by na końcu mieć poczucie zawiadowania dużym smartfonem. Owszem, da się z nim wypracować nawet całkiem silną koneksję – na pewno z modelem Enyaq tak jest, ale to wciąż poczucie obsługiwania zaawansowanego komputera, który razem z klasycznym silnikiem oraz jego warkotem, zgubił odrobinę pierwotnego charakteru. W zasadzie, to zupełnie inny charakter. Potrafię sobie jednak wyobrazić sytuację, że właściciele ze swoim Enyaq’iem będą wieść fantastycznie szczęśliwe życie. 🙂
No Comments