Game Changer?
Wyobraź sobie delikatnie zakrapianą prywatkę (wtręt: jakie to stare określenie! :-D) u Twojej dobrej przyjaciółki. Miało być na elegancko i z poszanowaniem klasycznej mody, dlatego stroje wieczorowe okazały się jak najbardziej w porządku, a szklaneczka dobrze wystanego, chłodnego whiskey stanowiła niemalże teatralny rekwizyt. Godzina 22, czyli zachowanie ciszy nocnej byłoby już wskazane, a do mieszkania ubranej niczym żona potentata naftowego przyjaciółki, spontanicznie wbija się kumpel ze studiów logistycznych – mężczyzna raczej lubiany i zabawny, niemniej posiadający delikatną trudność z adaptacją społeczną. To by w zasadzie tłumaczyło popularny jeans i zadbaną, niemniej pasującą do reszty jak Cheddar do półki z szynkami bluzę. Zasadnym byłoby nienachalnie i elegancko zwrócić uwagę, ale przyszły logistyk zabawia towarzystwo, jest uprzejmy i potrafi do siebie przekonać zdecydowaną większość kobiecą. No jest lubiany, a spotkanie zyskuje na swojej dynamice, dlatego teraz płynnie możemy przejść do nowej Hondy ZR-V…
Co to w ogóle jest? Crossover, a kto pyta? Cóż, wyrażać jasne zainteresowanie powinna młodsza nieco klientela, mieszkańcy nierzadko dużych aglomeracji, którzy nie odczuwają strachu przed czerpaniem ze studni życia i mają przyjemność z realizacji typowo rodzinnych zapędów, ale są na tyle świadomymi konsumentami, że pod motoryzacyjnym względem nie chcą się zamykać na jeżdżący synonim braku energii do życia. Jestem delikatnie zmęczony porównywaniem ZR-V do podniesionego Civica i doskonale wiem, że przeistacza się to powoli w mocno wyświechtany frazes, ale jednocześnie frazes bardzo trafny. Nie ukrywajmy, że to efekt funkcjonującej w społeczeństwie mody i tym samym chęć zarobienia dodatkowych pieniędzy, ale ZR-V powstało, bo my tak chcieliśmy – konsumenci. Czy to dobra informacja? Generalnie, nie ma w tym niczego złego, natomiast patrząc na opływową i atletyczną sylwetkę pojazdu chciałbym natychmiast odpowiedzieć twierdząco, ale ocenianie samochodu po jego usportowionych i skrywających jakąś tajemnicę szatach byłoby myślę krzywdzące, dlatego idziemy dalej…
Kabina nowej Hondy – przychodzi mi na myśl prezentacja nowego smartfonu pewnej amerykańskiej firmy należącej do ultra bogacza Pana Bezosa. W pierwszej chwili spragnione wielkich nowości społeczeństwo zawyje, że to już było, to znamy i dlaczego nie postarano się bardziej, a po kilku miesiącach użytkowania zachwytom nie będzie końca, bo nie trzeba się uczyć obsługi, jest czytelnie, a przy tym nowocześnie. Poza tym, rozmawiamy o naprawdę udanym projekcie, którego nie pozbawiono fizycznych przycisków i pokręteł, użytkowanie należy do prostych, wygospodarowano miejsce na wszystkie potrzebne umilacze podróży, jakość materiałów jest w porządku, spasowanie tychże znakomite, a odczucia z przebywania na tym ryżowym pokładzie są dojmująco satysfakcjonujące. Nie ma podświetlenia nastrojowego (element najbogatszej wersji), a kieszenie w drzwiach pomieszczą raczej dziecięcą buteleczkę z mlekiem, ale to można wybaczyć – skierujcie wzrok na znakomicie rozwiązaną kwestię półki na smartfon, gdzie po jednej stronie mamy złącze USB-A, zaś po stronie pasażera USB-C, „pikowaną”, niczym komfortowy narożnik w salonie, tapicerkę, pełen jakości wyświetlacz i zgrabne budowanie przez inżynierów Hondy poczucia dopieszczania klienta. To mi się w nowych produktach japońskiego producenta niezwykle podoba i ZR-V nie stanowi pod tym względem niechybnego wyjątku. O wystarczającej ilości miejsca chyba nie ma potrzeby wspominać – traktuję ów element jako pewną oczywistość całkiem udanego samochodu.
Wspomniałem natomiast, że model ZR-V traktowany jest bardzo ambitnie, jako podniesioną nieznacznie pochodną fascynującego modelu Civic, która będzie ze sobą nieść jego największe zalety i powiem absolutnie uczciwie… Honda potrafi budować i konstruować angażująco prowadzące się maszyny. Tym dziwniejsze jest ów stwierdzenie, że mówimy o crossoverze szukającym swojej szansy w szczelnie obleganym i wymagającym segmencie, a tutaj dobry układ kierowniczy i całkiem jędrnie pracujące zawieszenie mogą się okazać niewystarczające. ZR-V to wszystko ma, do tego przyzwoitą dynamikę hybrydowego układu napędowego, legitymującego się mocą 184 koni mechanicznych (to mniej niż konkurencja, jednak niewiele i nie odczuwa się tego jakoś dojmująco), który działa efektywnie, płynnie i kulturalnie, przyjemne wyciszenie tudzież sporo elementów jasno i wyraźnie świadczących o jego nowoczesności oraz bezpieczeństwie. Bardzo doceniam fakt, że Honda nie próbowała skonstruować znakomicie jeżdżącego urządzenia i na tym opierać jego filozofii, kluczowych argumentów, którymi samochód miałby podbijać serca potencjalnych klientów. Owszem, inżynierom wyszedł całkiem angażujący w prowadzeniu crossover, ale oprócz tego również dopracowany i udany pojazd. Wady, niedociągnięcia? Są, oczywiście – nie znalazłem regulacji podparcia odcinka lędźwiowego, system ostrzegający o przekroczeniu dozwolonej prędkości myli się i doprowadza do białej gorączki pikaniem (nie znalazłem opcji wyłączenia samego pikania, za to całego systemu tak), a konkurencja potrafi chociażby zaoferować bardziej zaawansowane wyposażenie, bo ZR-V nie posiada na przykład matrycowych reflektorów (wariant Advance dysponuje „adaptacyjnymi światłami drogowymi LED”, ale nie mam pojęcia, czy działa to równie kreatywnie jak u konkurencji) czy półaktywnego tempomatu, niemniej… Nie mogę wymyślić pod jego adresem poważniejszych zarzutów i uchybień…
Dobrze, jest dodatkowo kwestia proponowanych cen, a te są raczej średnie. Recenzowany egzemplarz – odmiana Sport, czyli taka posiadająca obręcze polakierowane na czarno, ale pozbawiona dodatkowych elementów typu podgrzewana kierownica, skórzana tapicerka, pamięć ustawień fotela kierowcy, podgrzewanie tylnych siedzisk, wyświetlacz przezierny czy przeszklony dach, z wartym 3 000 złotych lakierem nadwozia, kosztowała 202 400 złotych, a do pełni satysfakcji trochę brakowało. Pomijając jednak kwestię pieniędzy i przymykając oko na rzeczy, których Japończycy nie zaoferowali, należy uczciwie przyznać, że Honda sumiennie odrobiła swoją pracę domową. Może to wpadający na imprezę w niewłaściwym stroju kolega, niemniej to jednocześnie kolega zmieniający w pewien sposób energię w całym towarzystwie, energię danego miejsca i to zmieniający wyraźnie na swoją korzyść. Dobra hybryda, dobry, dopracowany samochód, dobry towarzysz codzienności, tylko pozbawiony faktoru bycia współczesnym celebrytą – dla jednych to potężna siła, dla pozostałych srogie niedopatrzenie. W której byłbyś / byłabyś grupie? 🙂
No Comments