Argument, o który chodziło?
Kupujesz drogi produkt, którego wartość monetarna niekoniecznie przekłada się na rzeczywiste umiejętności oraz możliwości. Zadam pytanie: jak byś poczuł(a) się w takiej sytuacji? Decydujesz się na Boeinga wśród samochodów, a otrzymujesz mocno podrasowany latawiec. Jeśli wyjątkowo zależy Ci na konkretnej marce (są różne powody takiego stanu rzeczy – nie wnikam), to mam jedno rozwiązanie: zaakceptować pewne kompromisy i za cenę uboższych możliwości radować swoje oczy niższym rachunkiem końcowym i taka dokładnie była moja konkluzja po teście hiszpańsko-niemieckiej Arony – przy aktualnym poziomie konkurencji oraz dopracowania samego „zainteresowanego”, kupowanie topowego Seata miało tyleż sensu, moim zdaniem, co każdorazowa, codzienna opłata pełnej ceny za basen zamiast miesięcznej wejściówki. No to proszę: trafiło mi się idealne w teorii rozwiązanie, bo Arona w odmianie Marina (nie – inspiracji łodziami nie ma tutaj żadnej, grafiki portu na podłokietniku również) ze słabszym, trzycylindrowym silniczkiem 1.0 TSI, ale w mocniejszej wersji 115 koni mechanicznych i z automatyczną skrzynią DSG. Cena to wciąż okolice 142 tysięcy złotych, ale brzmi to rozsądniej aniżeli wydawanie pełnego worka pieniędzy na topową odmianę FR… Brzmi rozsądniej, prawda? 😀
Spoglądając na cenę recenzowanego dokładnie rok temu pojazdu, chyba tak nie do końca, niemniej dzisiaj musielibyśmy zostawić w Seacie za taki wariant FR prawie 149 tysięcy złotych – różnica nie jest zatem wielka, natomiast jak się to przekłada na odczucia? Zapraszam do podsumowania:
No Comments