Skromność to wybór
Pojęcie skromności wydaje się łatwym do wyjaśnienia terminem, bo czym innym jest noszenie okularów przeciwsłonecznych w złotych oprawkach, a czym innym zadowolenie się w pełni czarnym odpowiednikiem. Czy mówimy zatem wyłącznie o demonstracji pewnego statusu lub stanu posiadania, czy może dane określenie sięga znacznie dalej? Wydaje mi się, że to pewnego rodzaju styl bycia, który przelewa się na każdy aspekt naszej codzienności, formując tym samym dokładny obraz naszej osobowości. Możemy się nie chwalić swoimi dokonaniami, nosić monotematyczne ciuchy i preferować zostanie w cieniu, ale można też kompletnie inaczej – przypisywać sobie wszelkie zasługi, czerpać radość z faktu bycia zauważonym i emanować przepychem, w taki czy inny sposób. Na kanwie tych kilku zdań mam teraz pewną zagwozdkę: do którego grona klientów bardziej pasowałaby recenzowana Klasa E?



To nie jest moje pierwsze spotkanie z, już całkiem wysoko lokowaną w gamie, limuzyną ze Stuttgartu, ale te spotkania różnią się między sobą dość znacznie. Granatowy sedan z hybrydowym układem napędowym pokazał mi, w którym dokładnie miejscu znajduje się dzisiaj koncern Mercedes-Benz i nie mogę powiedzieć, że to miejsce, w którym brakuje splendoru, luksusu, satysfakcji oraz poczucia obcowania z najwyższej klasy obiektem współczesnej branży motoryzacyjnej. Zobligowany jestem również do tego, by podkreślić, że dane miejsce jednocześnie obnażyło przede mną swoje niedostatki oraz pozwoliło zdać sobie jasno sprawę, że dominująca jest we mnie natura introwertyczna, która nie pozwala wykrzyczeć swoich życiowych sloganów i przekonań. Ta limuzyna miała jednak sporo użytkowego sensu i pasowała do miejskiego parkingu tuż pod teatrem, jak zamszowa rękawiczka na dłoni brytyjskiej damy. Ten samochód jasno manifestował, że jego właścicielem nie jest życiowy nieudacznik, ale granica dobrego smaku nie została jeszcze przekroczona. Co powiedzieć zatem o tym: brązowy lakier nadwozia, brązowe, skórzane wnętrze ze skóry Nappa, poziom wyposażenia jak w apartamencie w Monako (testowany egzemplarz to konfiguracja za około 521 tysięcy złotych), ale jednocześnie większa praktyczność (wariant kombi) oraz układ napędowy łączący silnik wysokoprężny ze wsparciem elektrycznym? Odważne i nieco pstrokate wybory połączone z dawką zdrowego rozsądku? Otoczenie pasujące do centrum Las Vegas i umiejętność trzeźwego spojrzenia na ekonomiczną sytuację w domowym zaciszu jednocześnie? Na pierwszy rzut oka recenzowany samochód może być połączeniem dwóch różnych koncepcji, ale rzeczywistość może się okazać bardziej zaskakująca…




Mnie recenzowana Klasa E znowu próbowała usilnie przekonywać, że Mercedes jest obecnie jedynym słusznym wyborem, że po chwilach jakościowych wpadek skutecznie podkopujących moje zaufanie względem tak drogiej marki, nastał z powrotem czas blasku niemieckiej gwiazdy. Jak rzeczywiście jest? Dozownik w schowku pasażera rozpylał cytrusowy zapach po kabinie, sama kabina była znakomicie wyizolowana od pędzącego świata zewnętrznego, samochód rozpieszczał moją potylicę fantastycznie miękkim zagłówkiem, uszy chciał pieścić znakomitym systemem audio Burmester (miał nawet funkcję 4D, ale masowanie pleców niejako w rytmie odtwarzanej muzyki to dla mnie jednak przesada), oczy nastrojowym i wszechobecnym podświetleniem oraz ścianką telewizorów ze sklepu RTV, a plecy usiłował pieścić naprawdę fantastycznym i oddającym ruch ludzkiej dłoni masażem. Klasa E próbowała wpływać swoimi umiejętnościami na każdy mój zmysł, budując tym samym obraz prawdziwie luksusowego kombi dla majętnych ludzi. Wiesz, co wydało mi się najprzyjemniejsze? Mogę preferować inną formę prezentowania klasy wysokiej oraz może nie odpowiadać mi odrobinę pretensjonalna forma wnętrza, niemniej to można wyregulować. Nie ma czerni fortepianowej, podświetlenie ambiente utrzymane w jednym, stonowanym kolorze i przyciemnione, opcja 2D zegarów głównych (3D jest dla mnie gadżetem, który odnoszę wrażenie, że negatywnie wpływa na mój, i tak nie sokoli wzrok), odpalony masaż relaksacyjny, ulubiona muzyka i komfort w długiej trasie gwarantowany przez np. pneumatyczne zawieszenie – taki obraz pozwolił mi stwierdzić, że Mercedes pieczołowicie odrobił lekcję, tworząc naprawdę odprężającą propozycję i trudno mi sobie wyobrazić, pomijając „jaśki” na zagłówkach, w czym lepsza mogłaby jeszcze być poziom wyżej Klasa S. Fakt, recenzowana ostatnio Klasa C na danym tle wyglądała, jak uboższy krewny, ale nie bez powodu – „E” stwarza pozory enigmatyczności, wprowadza do świata pieniędzy, biznesu, materialnego sukcesu i luksusu, którego można już pozazdrościć, ale nie robi tego kosztem niedopracowanego produktu i pewnych rozczarowań, z którymi zmierzyć się musi końcowy nabywca. Drobne niedociągnięcia, w typie głośnych klamek czy pojawiających się trzasków z plastików w czasie ich ugniatania palcem, nie są w stanie zepsuć efektu finalnego, który jest lekko szokujący.



Aktualny Mercedes Klasy E zasługuje bowiem, moim zdaniem, na przynależność do reprezentowanego segmentu, na reprezentowanie historii odnoszącej się do nazwy modelu, a czy zasługuje na to, by zostawić w niemieckiej marce tak bajońskie pieniądze? Mówimy trochę o indywidualnej kwestii, dlatego w pełni rozumiem klientów decydujących się na tę propozycję i pochwalam, niektórych rzeczy nawet odrobinę zazdroszczę, niemniej w dalszym ciągu efektywniej odnalazłbym się na pokładzie konkurencyjnego Volvo, a pozostając w marce: szybciej zbudowanym koneksję z mniejszą i gorzej dopracowaną Klasą C. Tak, jestem dziwny i moim przekleństwem jest momentami fakt, że doszukuję się w bezdusznych urządzeniach „czegoś głębszego”, a oprócz luksusu, dopracowania i satysfakcji, Klasa E nie potrafi mi tego zagwarantować, ale to mój problem.
Podsumowanie:




































Opracowanie i tekst: Patryk Rudnicki
Zdjęcia: Bartosz Kowalewski / BKfoto
No Comments