Czego nauczył mnie Nissan Ariya?
To miało być kilka względnie spokojnych dni. Zostałem już pozytywnie zbudowany doświadczeniami z pojazdami elektrycznymi, dlatego przepełniony nadzieją oczekiwałem równie optymistycznego feedbacku, nawet, jeżeli miałem recenzować mikser na czterech kołach w porze jesienno-zimowej, a w rzeczywistości to w już warunkach łagodnej zimy – w ciągu dnia raptem kilka stopni powyżej zera, siąpiący deszcz połączony ze śniegiem, temperatura spadająca w nocy w okolicę absolutnego zera i aura przypominająca, dlaczego codziennie rano człowiek odczuwa przemożną chęć zażycia środków nasennych. W środku tego wszystkiego ja – osoba, która nie dysponuje możliwością ładowania „samochodu” elektrycznego w domu, w mieście dysponuje tylko jedną poważną ładowarką publiczną i ma do pokonania na powitanie 450 kilometrów. To nie mogło się udać, a przynajmniej miałem pewne wątpliwości…
Oczywiście udało się, niemniej tam, gdzie miałem odczuwać błogi spokój wynikający z ładowania mojego kilkudniowego urządzenia, odczuwałem delikatną presję wynikającą z planowania kolejnych małych kroczków. Jestem winny małe wytłumaczenie: ta dysproporcja między oczekiwaniami a szarą (dosłownie) rzeczywistością wynikała z tego, że Nissan oficjalnie podaje deklarowany zasięg topowego modelu Ariya na poziomie 515 kilometrów, czyli naprawdę znakomicie. Nie brałem tego za pewnik – obstawiałem raczej okolicę niecałych 400 kilometrów, co i tak byłoby całkiem satysfakcjonujące i wystarczające dla moich potrzeb, ale… Nie było tyle. Po maksymalnym naładowaniu Ariya nie chciała pokazywać więcej, niż 330 kilometrów – średnia półka zasięgowa, niemniej podobało mi się to, że Nissan od razu wykładał karty na stół i to był zasięg realny. Uruchamianie pokładowych umilaczy w typie podgrzewanej kierownicy, fotela, dobrego audio BOSE czy nawet kompresora od klimatyzacji nie zmieniało tego stanu rzeczy – Ariya podawała 330 kilometrów i tyle było do wykorzystania. Pozostawała jedynie kwestia obchodzenia się rzeczywistego z przechowywaną energią…
Trasa: od 23 do nawet 28 kWh przy maksymalnie 120 km/h, jazda po mieście: okolica 20 kWh, czyli po aglomeracji miejskiej prezentowany „samochód” powinien robić jakieś 430 kilometrów, a w trasie – nawet biorąc najmniej optymistyczny scenariusz – od 320 do 340 kilometrów. Przyznacie chyba, że rozmija się to delikatnie z laboratoryjną deklaracją WLTP pochodzącą od producenta, niemniej wierzę, że w bardziej optymalnych warunkach pogodowych można by osiągnąć korzystniejsze wyniki zużycia energii. Będąc jednak zupełnie szczerym, te uśrednione 320 kilometrów nie jest dyskwalifikującą tudzież wstydliwą liczbą kilometrów – nie dla potencjalnego użytkownika takiego pojazdu wyłącznie po mieście lub ewentualnie podmiejsko. Stałymi utrudnieniami w polskiej rzeczywistości – przynajmniej w przypadku szaleńca, który chce pojechać w daleką trasę, czyli w moim przypadku – nadal pozostaje infrastruktura dostępnych ładowarek i moc, jaką przyjmuje Ariya na pokład. Maksymalnie powinno to być 136 kW, niemniej ani razu nie widziałem takiej wartości pod słupkiem, pomimo tego, że ładowarka obsługiwała, na przykład, nawet wyższą moc ładowania, zaś obok nie było żadnego innego samochodu. Tak, warto korzystać z funkcji podgrzewania japońskiego akumulatora, o czym raz – przyznaję się – zapomniałem, ale w pewnej Czeszce nie robiłem tego w ogóle, a ładowanie prezentowało się jakoś korzystniej…
Reasumując: pokonywanie dystansu, który pojazdem spalinowym pokonałbym w cztery godziny, w sześć do siedmiu godzin, w zależności od warunków pogodowych, temperatury, wiatru i stanu ładowarek, stanowiło dla mnie doświadczenie lekko wycieńczające. Zbyt wiele składowych elementów budowało wspomniane doświadczenie, zbyt wiele rzeczy składało finalnie się na odczucia, by pozostały one bezwarunkowo pozytywne i zbyt wiele planowania należało podjąć, by doświadczenie z użytkowania Nissana Ariya mogło być zupełnie pozytywne, a przede wszystkim uosabiało wolność mobilności. Ariya robiła, co mogła, żeby te doznania były maksymalnie pozytywne – znakomite wyposażenie, komfort, przyzwoite wyciszenie (zwłaszcza nadkoli, choć aerodynamicznie też nie było najgorsze, aczkolwiek są lepsi…), wystarczająca precyzja układu kierowniczego, znakomite przyspieszenie (w końcu mamy tutaj rozdział mocy na wszystkie koła i dużo wspomnianej mocy, bo 394 konie mechaniczne) i komfortowo resorujące zawieszenie, które jednakowoż było zbyt „chybotliwe” i podskakujące. Dodam jeszcze interesujący design, na wskroś minimalistyczne i pomysłowo zorganizowane wnętrze, które dostało sporo elementów obsługiwanych elektrycznie, ale nie poczułem się tutaj luksusowo. Z niebieską tapicerką skórzaną, jednoczęściowymi dywanikami, niebieskimi wykończeniami oraz dużą przestrzenią czułem się tutaj niczym w nowocześnie urządzonym salonie, ale meble pochodziły raczej z rozpropagowanych sieciówek. Generalnie interesująca i niecodzienna propozycja, niemniej z aktualnym stanem dopracowania oraz możliwościami, raczej propozycja doskonała na miasto i okolicę. Potencjał jednak istnieje spory i na miejscu japońskiego Nissana mocno bym tę koncepcję rozwijał, bowiem potrafi być przekonująca. Chętnie wypróbowałbym jeszcze Ariyę, kiedy będzie cieplej…
Podsumowanie:
No Comments