Czasami z przerażeniem spoglądam na kierunek rozwoju branży motoryzacyjnej, która na podwórku europejskim toczona jest władzą, układami, często niekompetencją oraz pieniędzmi. Co się właściwie stało z wartościami, które były istotne oraz brane pod uwagę jeszcze piętnaście lat wstecz? Co się zmieniło w podejściu ludzi oraz hierarchii pielęgnowanych atrybutów, że wolimy oferować klientom niespełniające oczekiwań produkty, a odrobinę łaski oraz dobrej woli chowamy do kieszeni z nadzieją, że się nam przyda na później? Dostrzegam pewne niewymagające dodatkowego komentarza prawidłowości, o których zapewne już słyszeliście, ale chyba pora obrać konkretne stanowisko w tej niełatwej kwestii…
Czy mi się ulało? Może odrobinę, ale bardziej od rozczarowujących efektów ludzkiej działalności mierzi oraz naprawdę smuci mnie cała roztaczana wokół tego motoryzacyjnego spektaklu otoczka, nierzadko przesiąknięta chciwością, nieudolną polityką i rządzą zagarnięcia większości tortu wyłącznie dla siebie. W całej tej sytuacji, o dziwo, nie winię bezpośrednio wyraźnie zagubionego człowieka, któremu tylko się wydaje, że trzyma rękę na samochodowym pulsie, a szybko postępującą technologię oraz możliwości. Najwyraźniej my – ludzie, istoty wielowątkowe, inteligentne oraz wszechstronne, nie potrafimy sobie jednak poradzić z tempem zachodzących i wprowadzanych zmian, a możliwości dostępnej technologii dawno już rozpoczęły nas przerastać. To chichot losu, bo przecież sami nazywamy się autorami wspomnianej technologii, ale przypomina mi to przeciekającą, miedzianą herbatę przez nasze palce – możemy posiadać iluzoryczną kontrolę nad jej strumieniem tylko do pewnego momentu, by potem bezwiednie patrzeć, jak moczy nam drogie buty od Karla Lagerfelda. Nie wierzysz? Stawiam tezę, że im więcej człowiek ma w posiadaniu, tym jego kreatywność i błyskotliwość ulega przytępieniu lub mówiąc wprost: głupota nas dosięga…


Nie mówię tego przez charakterystyczny pryzmat starszego człowieka, któremu brakuje rozrywek. Prędzej opisuję rzeczywistość przez klarowny dla mnie pryzmat osoby trzydziestoparoletniej, która pamięta traktowanie samochodów z pewnego rodzaju humorem i dystansem, pamięta czasy, w których producentom samochodowym zależało – w ograniczonym stopniu, rzecz jasna – na odrobinie przyjemności u docelowego klienta, zaś do naprawy Volkswagena Passata lokalny serwis potrzebował wykwalifikowanego mechanika, nie informatyka. Piętnaście lat wstecz popularne Renault Mégane było nienastręczającym bólu głowy urządzeniem z niezłym wyposażeniem i podstawowymi systemami wspierającymi poczucie bezpieczeństwa u swojego kierowcy, a dzisiaj to czterokołowy toster z kierownicą, posiadający więcej asystentów i umiejętności, niż przeciętnie wyedukowany i doświadczony polskim systemem szkolnictwa wykładowca uniwersytecki. Doskonale wiem, że w 2010 roku francuski hatchback sprawiał wrażenie na tle ówczesnej konkurencji trochę archaicznego i zacofanego, ale komu to przeszkadzało? Na pewno nie statystykom ówczesnej sprzedaży, gdzie Mégane okupowało całkiem wysokie pozycje, więc klientom najwyraźniej odpowiadały takie standardy, a nikt udawać nie próbował, że wsadzane tam silniki mordowały co minutę grenlandzką fokę i samochód, co do zasady, był uważany za relikt przeszłości. Kierowca był przecież jawnie zmuszony do samodzielnego kierowania i podejmowania ważnych decyzji, a Francuz nie próbował nawet wyrywać swojemu właścicielowi kierownicy z rąk. Straszne! Oczywiście koloryzuję, ale tylko dlatego, żeby podkreślić ówczesną formę działania branży motoryzacyjnej, a przede wszystkim: umiejętność, przynajmniej nie w nadmiernym stopniu, niewłączania do biznesu szeroko zakrojonej polityki oraz grup zawodowych. Jasne, nie dysponowaliśmy taką wiedzą oraz możliwościami, nie implementowaliśmy do naszych czterokołowych maszyn inteligencji pochodzenia sztucznego, która często wabi damskim głosem, ale z nią jest niczym z piękną kobietą potrafiącą w dobre zdjęcia instagramowe – wszystko jest w porządku do czasu, kiedy rozpoczniecie ożywioną konwersację, a wówczas nawet seksowny tembr głosu tutaj nie pomoże. Jesteśmy dalej, wyżej, możemy więcej, bardziej „na bogato” i pełniej, ale… To chyba właśnie stanowi problem…

Każda innowacja oraz nowe odkrycie konstruktorów jest nam podawane, jako wielkie ułatwienie i unowocześnienie działania, które powinniśmy mocno poczuć, a co najgorsze: podawane jest nam w niezbyt wyszukany sposób – wszak mało zainteresowany odbiorca i tak niewiele z tego zrozumie i nie będzie nawet chciał zrozumieć. Oczywiście to nasza konsumencka wina, że przestaliśmy być dociekliwi, że przystajemy bez większego zainteresowania na proponowane warunki, bo przecież wierzymy, że nie zostalibyśmy tak łatwo wykiwani. Społeczeństwo konsumenckie jest obecnie zdecydowanie wygodniejsze i poniekąd sami też ponosimy winę za motoryzacyjną sytuację na rynku europejskim, ale ważniejszą prawdą jest, że produkcja i wytwarzanie aktualnych samochodów jest podyktowane w znacznej mierze portfelem oraz interesem, bynajmniej nie ogółu. Narzucane są warunki, które powinniśmy bezwiednie akceptować i nie czytać tekstu drobnym, wręcz mikroskopijnym druczkiem, bo jeszcze, nie daj Boże, zainteresujemy się i zaczniemy polemizować. Nie dlatego pokochałem te mechaniczne odpowiedniki dobrego samopoczucia, by akceptować polityczne machinacje i dobro wyłącznie na urzędniczych stanowiskach. Nie zgadzam się, by samochód przejmował kontrolę, mówił przejmująco, w jaki sposób mam funkcjonować i dlaczego powinienem skręcić na kolejnym rondzie w lewo, podczas gdy mój dom znajduje się z prawej strony. Nie zgadzam się na mamienie społeczeństwa dobroczynnością oraz wymiarem zbawicielskim samochodów elektrycznych, podczas gdy za realne problemy z ratowaniem naszej planety zabieramy się od kuchni strony i nie wycinamy prawdziwie zagrażających symptomów. Coraz rzadziej odnoszę wrażenie, że coś jest robione z korzyścią dla klienta docelowego, bo w czasach łatwego dostępu, powszechnej dezinformacji oraz przewartościowania, życzenia odeszły na dalszy plan i cieszymy się, kiedy marka samochodowa wyprodukuje pojazd spalinowy, w jakiejkolwiek formie, ale kimże jestem, by mój głos miał jakiekolwiek znaczenie. Jego moc jest równoznaczna z milionami głosów konsumentów, próbujących zaakceptować trzysta kilometrów zasięgu w nowym samochodzie rodzinnym…
Jak będzie wyglądać przyszłość? Nie mam dobrych wiadomości, choć ostatnio widoczne są pewne zmiany na plus, wynikające raczej z nietrafionej polityki biznesowej – Volvo zostawia na przykład rozwiązania spalinowe, Mercedes poważnie bierze pod uwagę powrót do szczerego V8 w modelu C 63, a istnienie Stref Czystego Transportu jest poddawane drobnym wątpliwościom, czy aby na pewno spełniają one swoją funkcję. W świecie przebodźcowania najwyraźniej pozostaje nam uciecha z tych radosnych momentów, pochwalanie rzeczywistego postępu w rodzaju szalenie zaawansowanych reflektorów samochodowych i pielęgnowanie takiego archaicznego Mégane, które przynajmniej nie rzucało jadem oraz nonsensownymi pomysłami, nie krzyczało, że nie patrzymy na drogę. Reżyser filmu „Truman Show” najwyraźniej miał rację i nie przejmując wyraźnie inicjatywy, obudzimy się w rzeczywistości, w której szpitalny wenflon będzie nam podłączał robot, a nasza diagnoza będzie taka, że umieramy na brak zdrowego rozsądku. Oby nie…
No Comments