Może popołudniowy chillout? Każdemu się chyba należy moment błogiego zapomnienia i dosłownego wyłączenia się z otaczającej nas rzeczywistości, coś jak w „Matrixie”, tyle że nie przywdziewamy czarnych, skórzanych płaszczy. Co najlepiej zrobić? Myślę, że to, co niektórym dorosłym osobnikom dostarcza przyjemności, ale też niepisanego zaangażowania w sprawę – przygotować filiżankę gorącej kawy i oddać się chwilowej kontemplacji…
Chciałbym poświęcić uwagę dwóm, bardzo istotnym dla branży motoryzacyjnej wydarzeniom. Jedno z nich powoli trafia już do historii, bo choć widzowie z całego świata nadal mogą pojechać do hali Palexpo w Genewie i radować oczy znakomitymi widokami, to jednak wszystkie karty zostały już odsłonięte. Co z nich zatem wynika? Oczywiście mógłbym powiedzieć o najdroższym samochodzie świata – jednym egzemplarzu Bugatti La Voiture Noire – i oddaję hołd człowiekowi, który został jego prawowitym właścicielem, bo jego szlachetny i bez wątpienia majętny sąsiad będzie w psychicznych katuszach umierał z zazdrości. Wyobrażacie to sobie? Ten anonimowy mężczyzna, który jest podobno wielkim fanem marki Bugatti, może wejść do szwajcarskiego sklepu mięsnego i ze spokojem oznajmić: „Biorę całość, razem z nieruchomością”. Finansowo ten człowiek może chyba wszystko, ale to nie imponuje – takich ludzi jest na świecie wbrew pozorom dużo. A skoro przy Bugatti jesteśmy – z okazji swojego 110-lecia firma zaprezentowała także limitowaną do 500 egzemplarzy reinkarnację modelu Type 35. To o tyle dziwny pomysł, że ten limitowany sort pojazdów to „samochody” elektryczne, które opracowano w skali 3:4 i które będą posiadać tryby jazdy. Na przykład w trybie „child mode” rozpędzimy się maksymalnie do 20 km/h, w „adult mode” do 45 km/h lub będziemy mogli użyć tzw. Speed Key i uwolnić pełną moc naszej zabawki. Inaczej bowiem nazwać się tego nie da, tym bardziej, że specjalnego Bugatti używać będą też mogły dzieci, a jak wiemy – radość dziecka podobno należy do bezcennych doświadczeń. W tym przypadku jednak za minimum 30 000 euro.
Wróćmy jednak do Genewy. Tegoroczna edycja jednego z najważniejszych wydarzeń motoryzacyjnych na świecie, dostarczyła mi wystarczająco dużo materiału, by wyciągnąć kilka subiektywnych wniosków. Ogromnie krzepiący jest fakt, że wielu producentów nadal wierzy w tradycyjną formułę promowania swoich produktów i frekwencja dopisuje. Żyjemy natomiast w czasach, które zaczynają hołdować zupełnie innym wartościom – szalonej wręcz ochronie środowiska, kuriozalnym czasami, lecz aktualnym trendom oraz marginalizowaniu pozycji dużych jednostek napędowych. Wszystkie te elementy mają swoje odzwierciedlenie w produktach jakie widzimy – tzw. hipersamochody posiadają co najwyżej silniki V6 lub V8, samochody popularne zaczynają być tzw. miękkimi hybrydami, a 80% branży widzi ratunek w hybrydyzacji, elektryfikacji oraz wtyczkach. To oczywiście pokazuje geniusz twórczy człowieka, ale jednocześnie też oznacza wielce prawdopodobny koniec dużych i tych nieco mniejszych silników pozbawionych jakiegokolwiek doładowania. Widzieliście choć raz wyścig Formuły E? Cisza przeplatana jakimiś dziwnymi dźwiękami, które nie mają raczej nic wspólnego z ryczącą, jedną wielką emocją w postaci włoskiego V12, ale „taki mamy klimat”.
To prowadzi mnie bezpośrednio do tegorocznego Poznań Motor Show, na które również się wybieram. Kilka marek już zapowiedziało swoją obecność: pierwszy raz bowiem zobaczymy stanowisko McLarena, BMW zaprezentuje między innymi serię 8 Convertible, Audi ma zaprezentować spektakularny koncept o nazwie PB18, Porsche będzie się chwalić nowym 911, a Mitsubishi przywiezie do Poznania najprawdopodobniej ledwo co zaprezentowany koncept Engelberg. Mam nadzieję, że przedstawiciele wymienionych marek dotrzymają słowa i dostarczą nam, fanom motoryzacji, kolejnych wspaniałych wrażeń.
No Comments