Lexus CT 200h (2015)

Samochód po leasingu – bać się czy kupować?

Droga życiowa każdego z nas nie jest usłana płatkami róż, a za darmo możemy co najwyżej dostać papier toaletowy na Dworcu Centralnym, jeżeli oczywiście uprzednio zapłacimy dystyngowanie ubranej pani za wizytę w pokoiku odosobnienia. Wychodzi zatem na to, że białą taśmę dostajemy w cenie, czyli de facto jej również nie mamy za darmo. Poczucie beznadziei zostało już chyba wpisane do kanonu polskich wartości narodowych, ale choćbyśmy próbowali zaklinać rzeczywistość, i tak dojdziemy do jakże odkrywczego wniosku, że nasze oddychanie sporo nas kosztuje, a jego rytm wyznaczają nam funkcjonujące na rynku firmy. Jak wobec tego kupić dobry samochód, jeśli mięso znowu podrożało, a koncerny naftowe bawią się w arabskich szejków naszym kosztem?

Zostałem zaproszony do ogólnopolskiego projektu dotyczącego samochodów poleasingowych oraz takich, które jeszcze niedawno podróżowały z prędkością maksymalną w rękach pracowników flotowych. No właśnie – projekt ma na celu odczarowanie prastarych legend dotyczących nadmiernego wyeksploatowania, niesumiennego serwisowania i generalnie beznadziejnego stanu takich samochodów, które były użytkowane pod egidą firm. Jest w ogóle o czym rozmawiać? Temat jest dosyć skomplikowany i szeroki, ale sprawdziłem to na przykładzie kilkuletniego Lexusa CT 200h…

Z czym mamy do czynienia?

Recenzja Lexusa CT 200h

Sposób użytkowania

Jak widzicie, trafił mi się egzemplarz w nie najgorszym stanie, ze śladowym przebiegiem, choć „bogatą” historią operacji plastycznych i to nie jest raczej dobra wiadomość. Każdy chyba doskonale wie, że kupno samochodu używanego jest obarczone pewnym ryzykiem – kosztów, zainwestowanego czasu, zdrowia, nerwów, często nieprzespanej tradycyjnie nocy. Inwestujemy pieniądze i wyruszamy o nieludzkiej 3 w nocy, by dojechać na drugi koniec Polski do prywatnego sprzedawcy, który usiłuje się pozbyć jeżdżącego przystanku. Pewnego rodzaju loteria w tym przypadku jest rzeczą naturalną – chcemy bowiem kupić samochód od człowieka, którego de facto nie znamy, a który ogłoszenie w sieci mógł jedynie podkoloryzować, byśmy pokonali zaporową odległość i przyjechali. Jak to natomiast wygląda, jeśli mówimy o programie aut poleasingowych?

Na pierwszy rzut oka całkiem nieźle i bezpiecznie. Otrzymujemy bowiem pełną historię serwisową, w przeważającej większości mamy do czynienia z pojazdami krajowymi oraz nierzadko od pierwszego właściciela. Ryzyko wystąpienia jakichkolwiek nieprawidłowości jest więc tutaj potencjalnie maksymalnie niwelowane, więc czego się obawiać? Sposobu użytkowania wziętego na widelec samochodu. Istnieje spora szansa, że wziętym na leasing samochodem poruszała się tylko jedna osoba i traktowała go jak swój drugi dom (przy założeniu, że auto było użytkowane głównie w trasie). Jasne, mógłbym się zabawić w psychologa i spróbować przygotować profil psychologiczny statystycznej osoby, która decyduje się na kupno samochodu z możliwością finansowania na działalność gospodarczą, ale co by to zmieniło? Każdy może bowiem posiadać różne umiejętności w prowadzeniu auta i użytkować go ostrzej lub nieco bardziej ekonomicznie, z poszanowaniem podzespołów. Nie dajmy się też zwariować – samochód jest maszyną, przemyślaną i zaprojektowaną przez człowieka i to jemu powinna służyć, a bezawaryjność mają gwarantować wykonywane na czas serwisy. Istnieje mimo wszystko pewna różnica, przynajmniej w moich oczach, jeśli samochód użytkuje osoba, która ciężką pracą zarejestrowała pojazd na własną działalność i prawdopodobnie zna wartość pieniądza, a pracownikiem, który traktuje samochód (flotowy) jako swoje narzędzie pracy i go nie serwisuje…

Werdykt?

Czy dysponując odpowiednią gotówką, kupiłbym samochód poleasingowy, zakładając, że nie byłoby żadnych problemów natury formalnej? Będzie to nudne, ale to kwestia mocno indywidualna. Jestem natomiast przekonany, że absolutnie każdy samochód należałoby możliwie jak najdokładniej prześwietlić, sprawdzić, przetestować (jeśli istniałaby taka możliwość), a firmę sprzedającą dopytywać nawet o rodzaj użytych śrubek. Pamiętajcie, że na końcu wydajemy nasze ciężko zarobione pieniądze, więc dobrze jest się maksymalnie przekonać o słuszności własnej decyzji. Osobiście unikałbym pojazdów, które były użytkowane we flocie (poflotowych, nie poleasingowych), natomiast testowany Lexus uzmysłowił mi, jak wielkie znaczenie ma rzeczywista utrata wartości każdego produktu, a samochód, choć zaledwie czteroletni i z przebiegiem 42 tysięcy kilometrów, nie jest samochodem nowym. Sprawdzajmy swoje zakupy, choć takie auta poleasingowe mogą stanowić pewnego rodzaju minimalizację ryzyka.

Opracowanie: Patryk Rudnicki
Zdjęcia: Bartosz Kowalewski / BKfoto

No Comments

Leave a Comment

*