Alpine A110 S

Alpine A110 S – test

Frachcianka

Zacznę od przyspieszonego kalendarium:

1971 – A110 „Berlinette” zwycięża w rajdzie Monte Carlo

1973 – powtórne zwycięstwo A110 „Berlinette” w rajdzie Monte Carlo i pierwsze w Rajdowych Mistrzostwach Świata

1978 – A442b zwycięża w 24h Le Mans

A110

Przytoczyłem kilka dat, które w historii francuskiej motoryzacji powinny być traktowane szalenie poważnie. Nas jednak powinno bardziej interesować, jaki wpływ sukcesy marki Alpine miały na powstanie zupełnie nowej inkarnacji modelu A110. Stylistycznie duże, bo to widać – samochód bardzo mocno nawiązuje do sportowego protoplasty, geniuszu francuskich inżynierów lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku, tyle, że robi to w bardziej nowoczesnej i przystępnej formie. Francuzi jednak się nie kryją – idea przeszczepienia sportowych korzeni oraz wyraźne nawiązania do sukcesów z przeszłości, stanowiły inspirację przy konstruowaniu nowego A110. Jak wyszło?

Jak wspomniałem – pod względem stylistyki bardzo dobrze. Samochód buduje wrażenie agresywnego, wręcz trudnego w poskromieniu i, co interesujące, perspektywa odbioru A110 diametralnie się zmienia po jego zobaczeniu w rzeczywistości. Zdjęcia przedstawiają francuskiego sportowca jako zaokrągloną, świetną wizualnie, ale jednak taką kluseczkę, przy czym nie chodzi mi o jakąkolwiek nadwagę, a kształt i uformowanie nadwozia. Nagle stajesz przed Alpine osobiście i myślisz: wow, to wygląda naprawdę dobrze! Auto jest niziutkie, szerokie, znakomite pod względem proporcji. Taki skurczony odrobinę samochód klasy super sportowej i tak reagują na Alpine postronni kierowcy oraz przechodnie – jakby po asfalcie sunęło niezidentyfikowane zjawisko. W A110 można się poczuć obserwowanym, ale taka jest cena bycia oryginalnym. Mi to nie przeszkadzało, zapewne dlatego, że absolutnie każdy nerw swojego ciała skupiłem na produkcie finalnym jako maszynie – nie jako wizualnym festiwalu.

Muszę uczciwie przyznać, że wnętrze Alpine A110 stanowiło dla mnie drobną karuzelę nastrojów. Istną euforią oraz potwierdzeniem wydanych pieniędzy była zgrabna, malutka i znakomicie leżąca w dłoniach kierownica z markerem na godzinie 12, przytwierdzone do kolumny kierowniczej łopatki, prawdziwie kubełkowe fotele, podsufitka z alcantary czy nawet spasowanie poszczególnych materiałów. Dodam jeszcze, że deskę rozdzielczą wyścielała skóra (do granicy podszybia), a zwieńczeniem całości były detale z prawdziwego karbonu. Generalnie kabina sfokusowana na kierowcę i jego pasażera, tylko dwuosobowa, niepraktyczna, pozbawiona schowków (pomijając ten pakietowy między fotelami) i hołdująca konkretnym wartościom, ale czy to źle? W żadnym razie! To wnętrze ma być niepraktyczne i pozbawione waloru rodzinnego. W absolutnie żadnym wymiarze nie przeszkadzały mi też widoczne naleciałości z Renault. Ba – to normalne i zrozumiałe, skoro Alpine formalnie należy do francuskiej marki, a poszczególne materiały sprawiały naprawdę dobre wrażenie. Poza tym owe naleciałości Renault całkiem sprytnie osłonięto peleryną licznych akcentów, dodatków i emblematów sygnowanych logo Alpine. Czuć, że jesteśmy w Alpine, niemniej dwa elementy wyjątkowo trudno było mi zaakceptować – niezbyt szybki, responsywny, intuicyjny oraz atrakcyjny graficznie system multimedialny oraz panel automatycznej klimatyzacji. W porządku, było stosowne logo francuskiego producenta, niemniej panel ten pamięta czasy poprzedniego Renault Clio (czwartej generacji). Rozumiem, że A110 zadebiutowało na rynku w 2017 roku, ale mówimy o naprawdę wysokim pułapie cenowym, a testowaną odmianę S pokazano trochę później (na samym początku mieliśmy wersję Pure i Légende)…

No właśnie, „S”…

A110 S

To będzie dobry początek dla emocji, wrażeń i obietnicy, jaką składa produkt z francuskiego Dieppe. Powiedziałem do tej pory, jakim samochodem w odbiorze jest model A110 – bez wątpienia przyciągającym uwagę, wiele po sobie obiecującym i bliżej mu z pewnością do wielkiego zaskoczenia, aniżeli smutnego rozczarowania, niemniej wersja S potrafi trochę zmienić całą sytuację. Z estetycznego punktu widzenia dostajemy mniej akcentów z flagą Francji oraz mniej niebieskiego koloru – ten ustępuje miejsca efektownemu pomarańczowi, co można odebrać różnorako. Dla wyjątkowych estetów pozostaje opcja zamontowania wspomnianych motywów z francuską flagą, ale to jak narzekanie, że dostaliśmy na torcik jasny winogron zamiast ciemnego. Kompozycja wariantu S ma wskazywać na jego agresywne usposobienie, a przynajmniej ja tak odbieram pomarańczowy kolor na zaciskach dwumateriałowego układu hamulcowego, w specjalnych oznaczeniach, gdzie pomarańcz zgrabnie koreluje z prawdziwym karbonem czy na przeszyciach w środku. Dla potencjalnych klientów sfera wizualna powinna jednak być kwestią drugoplanową, tym bardziej, że istnieje możliwość jej daleko sięgającej indywidualizacji. Wersja S to przede wszystkim modyfikacje techniczne…

Inżynierowie Alpine zwiększyli ciśnienie doładowania turbiny, co pociągnęło za sobą 40 dodatkowych koni mechanicznych (w sumie 292), samochód leciutko poszedł w dół, o 4 milimetry, i zyskał sztywniej zestrojone komponenty. Nie myślcie jednak, że była to modyfikacja na zasadzie: dokręcimy nieco śrubkę, a resztę zdziała pobudzona wyobraźnia klienta – sprężyny usztywniono o 50%, zaś stabilizatory – uwaga – o 100%. Nie powiem Wam niestety, czy jest bardziej radykalnie aniżeli w innych odmianach A110, niemniej mogę pokusić się o stwierdzenie, że jest bardzo twardo. Mówię to ja – osoba posiadająca całkiem spory margines wybaczania dla takiego zestrojenia, ale powiem o tym jeszcze nieco później. Teraz dodam tak „mało znaczące” informacje, że użyczone A110 S ważyło beze mnie na pokładzie 1121 kilogramów, dysponowało umieszczonym centralnie silnikiem 1.8 turbo i łączyło delikatną surowość z niesamowitymi wrażeniami zza kierownicy…

Recenzja wideo Alpine A110 S

A110 S w dzisiejszej rzeczywistości

Kilka dni spędzonych w towarzystwie zadziornego, ale i bardzo stylowego A110 S było ciekawym doświadczeniem. Dowiedziałem się kilku rzeczy: wystarczy podstawić samochód nieco bardziej egzotyczny (bo tak wypadałoby traktować markę Alpine) i znakomita większość społeczeństwa zaczyna się gubić, podczas testu zrobiono mi więcej zdjęć niż w jednym odcinku programu „Top Model”, zaś A110 S jako takie potrafi zbudować relację ze swoim kierowcą. Nie mówię o związku opartym na obopólnym zaufaniu, chodzi raczej o zwyczajne przywiązanie, budowane na historycznej otoczce, efektownym designie oraz poczuciu bycia wyjątkowym, jednak za ułamek ceny pojazdów dużo mocniejszych i bardziej przerażających. Zastanawia mnie tylko odważny slogan marki Alpine, że A110 S to również samochód na co dzień…

Przyjmę w ten sposób: używając francuskiego sportowca na rześkich dojazdach do zakładu pracy, rozrywkowym wyskoku do galerii handlowej czy podwiezieniu ulubionej koleżanki do fryzjera, tak – efekt ambitnego powrotu do korzeni moglibyśmy nazwać propozycją codzienną, ale najwyraźniej ja nie mam wystarczająco dużo włosów na klacie, ponieważ dla mnie A110 S to znakomita oferta na drugi lub trzeci samochód na domowy podjazd. Pozwólcie, że wyjaśnię…

Muszę przyznać, że bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie te głębokie kubły, które uformowaniem i wyglądem pozwalają wątpić, że damy radę bez małego jaśka w okolicach lędźwi. Tymczasem okazuje się, że wspomniane Sabelty należą do zaskakująco wygodnych i niemęczących styranych czasem pleców. Samochód może być wystarczająco dobrze wyposażony (czasami się jednak zastanawiam, czy w tym budżecie nie moglibyśmy oczekiwać jeszcze więcej), w trybie Normal jest relatywnie łatwy w prowadzeniu, nie męczy, choć nadal utrzymuje wyraźną nić porozumienia z kierowcą, a czas upływa bardzo przyjemnie. Nie będę jednak próbował zamieniać rekina w płotkę, dlatego Alpine A110 S pozostanie dla mnie wymagającym zwierzem, który jest nieludzko twardy, należałoby solidnie kombinować, by zapakować się na dalszy wyjazd i samochód dostarcza sporo analogowych odczuć – czujemy i słyszymy jego pracę, słyszymy świst turbosprężarki, układ dolotowy i pracujące w pocie czoła zawieszenie. Do tego warto trzymać kierownicę, bo na poprzecznych i podłużnych nierównościach auto lubi ekspresowo gdzieś uciekać.

Będę się upierał, że właśnie za jego sportowe walory powinniśmy lubić oraz szanować A110 S. One niewątpliwie dominują i dlatego właśnie uważam, że to samochód wciągający, angażujący, zapraszający do wspólnej jazdy, ale raczej nie do apteki po buteleczkę Panadolu. Trochę zabawka, finansowa zachcianka, coś innego, FRAncuska zaCHCIANKA.

Opracowanie: Patryk Rudnicki
Zdjęcia: Bartosz Kowalewski/ BKfoto

No Comments

Leave a Comment

*