Ford Puma ST X

Ford Puma ST X – test

Żabko, tylko mi nie mów, co masz pod spodem…

Spojrzałem bardzo zaciekawionym okiem na ten samochód i pomyślałem: oczekiwałem wyrywnego nicponia, takiego szczeniaka, co to zakłada czapkę z daszkiem tyłem na przód, ale jest lepiej, niż przewidywałem. Przyjmuję do wiadomości, że prawdopodobnie duża w tym zasługa jaskrawego lakieru nadwozia Mean Green, który oprócz tego, że wymaga sporej dopłaty 5 tysięcy złotych, to jednak przypomina w bezruchu polującą na kolejną muchę żabkę, a pozytywne skojarzenia bardzo korelują mi z charakterem Pumy ST. Postaram się wyjaśnić, dlaczego, i dlaczego Puma ST jest znakomitym przykładem samochodu dla motoryzacyjnego zboczeńca.

Ciesz mnie wyglądem

Inżynierowie Forda muszą dysponować zmysłem lotnie zainspirowanego grafika. O co chodzi? Już seryjna Puma wygląda całkiem atrakcyjnie, choć będę się upierał, że ma coś w sobie z bajkowej Nali z „Króla Lwa”, niemniej w tym przypadku, niedużym relatywnie kosztem, Nala cudownie wydoroślała i zyskała powabu. Delikatne poszerzenia, obręcze aluminiowe w rozmiarze 19 cali (opona 225/40, co w przypadku crossovera segmentu B trochę brzmi jak ekstremum), delikatne oznaczenia, wylewający się na tylną szybkę czarny spojler, zmieniona nieco aerodynamika czy przyciemnione klosze reflektorów – zmiany teoretycznie niewielkie, coś jak podmianka kolorowego papierka na czekoladce, ale w tym przypadku zmieniło się również delikatnie nadzienie. Zaprzeczam: nie mówię o czerwonych zaciskach układu hamulcowego (seryjnie Ford lakieruje ów komponent na czarno), ale o tym później. No wyszedł Fordowi ten samochód – niby crossover, którego akceptuję, niemniej chronicznie nie lubię, ale taki przyjemnie agresywny, puszczający oczko, zapraszający do wspólnej samby. Można dać się ponieść.

Otul moje ciało

Uczucie pewnego rodzaju jedności z pojazdem nadchodzi dopiero jednak w kabinie Pumy i nie mam na myśli zgrabnie poukładanych jego instrumentów, przemyślanej obsługi czy robiącego wrażenie dopracowania. Muszę nadal wytknąć, że kanapa nie dostała wentylacyjnych otworów, skomputeryzowane zegary potrafią się przycinać, a opcjonalny, panoramiczny dach, mimo, że jest genialnym wynalazkiem, który bardzo sobie cenię, to w takim niedużym wariacie znacząco wpływa na sztywność całego nadwozia, bynajmniej nie pozytywnie, czego efektem są trzaski pracujących materiałów. Nadal jednak nie o to chodzi – w samochodach, które dostarczają mi poczucia wyjątkowości czy mentalny zapas koni mechanicznych, zawsze poszukuję mianownika, który będzie powodował wsiadanie ze szczerym uśmiechem na twarzy. Pośrednio służy temu w Pumie ST znakomita pozycja za kierownicą, dobrze trzymające na boki fotele Recaro i świadomość, że mamy w rękach zwarty, kompaktowy pojazd, który pod sprawną opieką będzie w stanie zagwarantować relatywnie spory gejzer wydzielanych endorfin. To przyjemne, niemniej tylko mi się wydaje, że kabina Pumy ST niewiele się różni od zwykłej Pumy? Są nakładki progowe, dywaniki, specjalna grafika w multimediach czy logo na kierownicy, ale to nie za mało? Wytłumaczę później, dlaczego. 😉

Wgryzaj się…

Dochodzimy powoli do elementu, za który bardzo polubiłem tego miejskiego zawadiakę. Na początku miejmy to z głowy: również twierdzę, że zastąpienie klasycznego, czterocylindrowego motoru z poprzedniej Fiesty ST rozwiązaniem trzycylindrowym, było ze strony Forda co najmniej odważne. Jakby dużą kulkę Rafaello zastąpić taką bez wiórek i zauważalnie mniejszą, ale utrzymywać stanowisko, że to będzie lepsze. Puma ST otrzymała silnik 1.5 EcoBoost o mocy 200 koni mechanicznych i 320 niutonometrów momentu obrotowego. Wystarczy, praktycznie do wszystkiego, co potencjalnie chcielibyście takim samochodem robić – dynamicznie przyspieszać, szybko wyprzedzać, świrować jak Seba na marketowym parkingu. Samochód brzmi przy tym znakomicie, jak na konstrukcję trzycylindrową – groźnie, relatywnie nisko, a załączając tryb sportowy potrafi nawet przy 5 tysiącach obrotów coś „popurkać” z wydechu, ale jak na miejskiego urwisa w kolorze dojrzałej żaby, pozostaje dla mnie delikatny niedosyt. Doceniam jednak umiejętności akustyków z Forda, bo to chyba najlepiej brzmiąca trzycylindrówka w czasach nagonki ze strony Unii Europejskiej i kastrowania emocjonujących samochodów z emocji. Clou tego spektaklu to jednak prowadzenie

Puma ST jest sztywna – jeśli preferujesz siedzenie na kuchennym taborecie lub przynajmniej akceptujesz taki poziom komfortu, to w crossoverze Forda będziesz niezwykle zadowolony(a). Nie dlatego, że Puma ST przypomina komfortem siedzenie na podłodze – do tego jej raczej daleko. Jest sztywno, ale zdecydowanie akceptowalnie do użytku codziennego, układ kierowniczy jest fantastycznie responsywny, a samochód wykonuje dokładnie polecenia swojego kierowcy. Co więcej, robi to w sposób przewidywalny, dobrze układa się pod kierowcę i daje mu znakomity feedback z kół, zawieszenia czy granicy przyczepności. Latanie po zakrętach Pumą ST przypomina trochę wariowanie z radosnym szczeniaczkiem – dostarcza mnóstwo frajdy, zadowolenia, kiedy poczujemy, jak mechaniczna szpera cudownie wyciąga nam auto z szybko pokonywanego zakrętu, a jak będziemy przeginać strunę, to z racji sztywnego połączenia tylnych kół (belka skrętna), Puma radośnie oderwie jedno z kół od podłoża. Jakby szczeniaczek z radości… No wiecie. Słowo wyjaśnienia, dlaczego tak zachwycam się mechaniczną szperą: auta przednionapędowe z dużą parą mają to do siebie, że podczas mocnego dodawania gazu na końcu zakrętu, koła nie radzą sobie z siłą, jaką są zmuszone obsłużyć i nierzadko samochód nie skręca, tylko jedzie prosto. Mechanizm różnicowy dba o równomierne przenoszenie mocy na obydwa koła, gwarantując efektywniejsze trzymanie samochodu w ryzach, efektywniejsze przeniesienie całej pary, a kierowcy suche gacie. Puma ST fantastycznie się prowadzi, bez dwóch zdań. Nie wspomniałem jeszcze o manualnej przekładni, ale czego się tutaj spodziewać – jest rewelacyjnie krótka, szybka i precyzyjna.

Jednorożec

Ach, ta czarna blenda z napisem „Ford Performance”, oznaczenie „ST” na kluczyku czy takie samo rzucane z lusterek zewnętrznych na podłoże. Nie, nie zwariowałem na punkcie tego samochodu i nie będę głosił, że Puma ST mnie zauroczyła. No dobra – sposób jej prowadzenia, reakcje i bezpośredniość trochę mnie jednak zauroczyły. Fantastyczne jest również to, że mamy do czynienia z formalnym crossoverem segmentu B, niemniej kompletnie tego nie czuć – auto wygląda bardzo dobrze, wystarczająco bojowo, a Ty się zastanawiasz, czy przypadkiem zaraz nie przytrzesz o ten krawężnik z przodu. To motoryzacyjna inkarnacja diabełka tasmańskiego, którym poszalejecie, wybawicie się, nacieszycie się i pod koniec dnia pojedziecie na małe zakupy. Świetny wozik z ograniczeniami wynikającymi z przynależności do segmentu B (słabsza jakość plastików na drzwiach, brak nawiewów z tyłu) i rozumiem, że w 2021 roku jedynie Ford miał na tyle wielkie jaja i odwagę (lub zaplecze techniczne i doświadczenie), żeby stworzyć crossovera tej wielkości o takim zacięciu sportowym. To czyni Pumę ST pewnego rodzaju wyjątkiem na drogach, ale za takie pieniądze? Egzemplarz z fotek to niecałe 160 tysięcy złotych (wyjściowo 126 100) – rozumiem, że wiele potrafi, oferuje i posiada image kreskówkowego bandyty, ale nie. Kupowanie za wszelką cenę czegoś, by tylko mieć, nie było nigdy rozsądnym i dobrym rozwiązaniem, tylko czy Puma ST ma być samochodem rozsądnym?

Opracowanie: Patryk Rudnicki
Zdjęcia: Bartosz Kowalewski / 
BKfoto

No Comments

Leave a Comment

*