Renault Trafic L2 SpaceClass Escapade

Renault Trafic L2 SpaceClass Escapade 2.0 Blue dCi 170 KM EDC – test

Więcej niż van, mniej niż odrzutowiec

Można z pasją i upodobaniem nosić starą, poplamioną kurtkę, owijać się dziurawym szalikiem i dobrze czuć w butach uświnionych smarem, a jednocześnie mieć piękne wnętrze i oddawać się bardzo szlachetnym akcjom. Zastosowanie ma tutaj maksyma, żeby nie oceniać książki po samej okładce, bo to się okazuje często krzywdzące, a tak właśnie myślę o samochodach użytkowych, którym nagle wrzucono na kark brzemię dodatkowych obowiązków. Spokojnie – recenzowany Trafic nie jest oszukującym pracownikiem i za wszelką cenę będzie próbował stanąć na wysokości zadania. Przyznaję: wyszło naprawdę przyzwoicie…

Zanim przejdziemy do rozwikłania zagadki, czym jest wariant SpaceClass popularnego Trafica, chciałbym zwrócić Waszą uwagę na fakt, że to najnowsza, odświeżona inkarnacja francuskiego busika do zadań specjalistycznych. Nie oczekujmy rzecz jasna złotych kratek wentylacyjnych i komfortu godnego szerokiego łóżka w hotelu wysokiej klasy, ale: francuskie głowy zmieniły front swojego pojazdu, typowo dostawcza kabina otrzymała kierownicę z innych modeli osobowych Renault (patrz: Clio, Captur), przed kolanami pasażera zagościł schowek w postaci wysuwanej szuflady, a dostępne wyposażenie skutecznie przypomina, że Trafic nie wypadł spod ogona sroce i potrafi bardzo mocno zaskoczyć. Skoro mówimy o wyposażeniu i oferowanych udogodnieniach, to należałoby jednak wrócić do pojęcia „SpaceClass”, które okazuje się w tym przypadku kluczowe. Dla Trafica jest ono gwarancją eleganckiego sznytu i budzenia wśród opinii publicznej relatywnie mocnego przekonania, że to nie Trafic, jak setki tysięcy innych jemu podobnych. SpaceClass to bowiem helikopter – nie linia nocnego autobusu, w którym cuchnie rzygowinami. Pozwólcie, że to wyjaśnię…

Istnieją takie przypadki, kiedy należy przetransportować znamienitego gościa z lotniska do naszego wysokiej klasy hotelu. Albo zapewnić wygodny transfer grupie Chińczyków, która przyleciała „na pomiary” – nie wsadzimy ich przecież do wspomnianego autobusu lub nie wyślemy pocztą opłaconych biletów na metro z dopiskiem „na pewno traficie”. Można być pewnym, że byłoby to niezwykle udane rozpoczęcie negocjacji biznesowych, równoznaczne z bezpardonowym liściem w twarz. Co robi szanująca kontrahentów firma? Podstawia właśnie tak zwany shuffle car, coś, jak recenzowany Trafic – wygodne połączenie między dwoma punktami, w którym naładujemy telefon, rozłożymy laptopa na stoliku i poplotkujemy ze współtowarzyszami na temat czerwonych skarpetek prezesa, dzięki obrotowym fotelom drugiego rzędu. SpaceClass potrafi jednak więcej…

Renault Trafic L2 SpaceClass Escapade
Renault Trafic L2 SpaceClass Escapade

Kanapę trzeciego rzędu można złożyć i rozłożyć opcjonalne łóżko, gdybyśmy planowali nocleg (wymóg zakupienia dłuższej wersji L2 Escapade), fotele i ów kanapę można przesuwać dzięki umieszczonym w podłodze szynom – aranżacja wnętrza jest zatem całkiem obiecująca, fotele pokrywa opcjonalna skórzana tapicerka, co z pewnością dobrze wygląda, niemniej bez wentylacji oraz podgrzewania stanowi rozwiązanie odrobinę chybione (podgrzewane są jedynie fotele z przodu), a wyposażenie pozwala się zrelaksować. Ok, należy pamiętać, że SpaceClass wywodzi się z pojazdu typowo do pracy, ale jego użytkowanie przypomina bardziej popołudniowy czil na kanapie przed telewizorem, aniżeli machanie łopatą z gumową rękojeścią. Trafic SpaceClass nie chce żadnych wyrzeczeń… No dobra – na fotelu nie wytrzymałem dłużej niż 350 kilometrów ciągiem, a dwulitrowa przyczyna znienawidzenia powszechnego (diesel Blue dCi) wydawała się całkiem sporo zużywać oleju napędowego (po mieście 14 litrów; średnio z ponad 2 000 kilometrów: 10,3). Z drugiej strony: diesel wykazywał się przyzwoitą kulturą pracy, był dynamiczny, musząc jednocześnie pokonać opory aerodynamiczne Trafica, a umówmy się – McLaren to nie jest, i znakomicie się dogadywał z automatyczną przekładnią EDC. Poza tym: miałem gdzie postawić kubek z herbatą i schować wymagane kwity, znakomicie działające multimedia obsługiwały interfejsy smartfonów, była indukcyjna ładowarka telefonu, a komfort podróży określiłbym, jako „zaskakująco satysfakcjonujący”. Przeszkadzało mi jedynie dobijające troszkę zawieszenie i hałas w kabinie przy autostradowym tempie jazdy. Reszta w normie, znanej Traficowi normie, która okazuje się bardzo przyzwoitym otoczeniem na co dzień. Porządnie, w sposób przemyślany, bez głupich i denerwujących błędów, całkiem dojrzale.

Jest o czym rozmawiać, jeśli zaczęlibyśmy porównywać Trafica SpaceClass z dobrze wyposażoną Klasą V od Mercedesa? Niby jest, ale to porównywanie dobrze pomyślanego domku parterowego z chacjendą o marmurowych ścianach, z garażem i fotowoltaiką na dachu. Klasa V zaoferuje wyższy komfort niemalże w każdą stronę, bardziej wyrafinowane elementy wyposażenia i fakt obcowania z segmentem premium. Nie oszukujmy się zresztą: trafnym podsumowaniem jest różnica w cenie, gdzie Trafic, w recenzowanym egzemplarzu kosztujący około 242 tysiące złotych, i tak wychodzi korzystnie. Jeśli kupicie wariant SpaceClass, to nie kupicie samochodu o spartańskim charakterze, który codziennie rano przy kawie będzie prowokował konkretne pytanie: „dlaczego wydałem tyle pieniędzy!?”. Można wydać mniej, ale z drugiej strony – warto zadbać o pozytywne wspomnienia chińskiego turysty, który wróci do kraju z uśmiechem na twarzy, a Wy będziecie zadowoleni z firmowego zakupu.

Patryk Rudnicki

No Comments

Leave a Comment

*