Renault Clio E-TECH Intens

Renault Clio E-TECH Intens – test

Bombka z akumulatorem

Pamiętam swój pierwszy kontakt z pojazdem hybrydowym. Wówczas rzeczywistych rozmiarów samochody doładowywane z gniazdka elektrycznego były jeszcze w powijakach, niemniej dla człowieka, który bardziej zaawansowaną przygodę z motoryzacją dopiero zaczynał, konstrukcja już tradycyjnej hybrydy brzmiała, jakby instrukcja obsługi lodówki zderzyła się ze skrzynką narzędziową. Wydawało się to wszystko bardzo skomplikowane, a z drugiej strony fascynujące – jazda w ciszy i kojący dźwięk rozpędzającego się melexa. Technologia poszła jednak drastycznie naprzód i z perspektywy czasu Lexus GS, którym z wypiekami na twarzy pokonałem z tysiąc kilometrów, przy bohaterze dzisiejszej recenzji wygląda jak pierwszy smartfon przy aktualnym „telewizorze” Samsunga. A mówimy o hybrydowym Renault Clio.

Pierwsza rzecz: to sympatyczna odmiana, że mamy do czynienia z pełną hybrydą, wokół której nie musimy biegać z kablem i się zastanawiać, czy przypadkiem któryś z podzespołów nie zastrajkuje i nie będzie skory do pobierania energii. Druga rzecz to fakt, że części składowe prezentowanego samochodu, opisywałem już relatywnie szczegółowo i z niekłamaną satysfakcją. W Clio E-TECH mamy bowiem do czynienia z małżeństwem hatchbacka segmentu B, czyli wspomnianego Clio właśnie, z hybrydową technologią producenta znad Sekwany, którą poznawałem w przypadku Mégane kombi. Pod względem konstrukcji to praktycznie jeden do jednego lustrzane odbicie rozwiązania stosowanego w kompakcie i Capturze, czyli skomplikowane, jak to możliwe, jakby inżynierowie Renault opracowywali swoją technologię hybrydową z filozoficzną książką w ręku. Rozwiązanie to samo, ale nie takie samo, bo jak wspomniałem – Clio nie musimy ładować, auto nie posiada drugiej klapki w nadwoziu, a co za tym idzie, pojemność akumulatora zmalała – z 9,8 do zaledwie 1,2 kWh.

Jak to działa? Inteligentnie, w sensie: komputer sterujący układem hybrydowym jest zmuszony optymalizować działanie samochodu, bo robi to samodzielnie. Ma działać w taki sposób, żeby błękitny, pocieszny samochodzik odznaczał się efektywnością, nie pił znaczących ilości benzyny i gwarantował modnie ubranej kobiecie względny komfort psychiczny. Trochę jak samonapędzające się perpetuum mobile, które dodatkowo będzie wszystkich uszczęśliwiać. Na początku jak przeczytałem, że producent deklaruje 80% pokonywanego dystansu w trybie czysto elektrycznym, to pomyślałem, że francuskie Bordeaux musiało wejść zbyt dobrze w piątek, ale mea culpa – odszczekuję! Clio rzeczywiście dąży, by jeździć elektrycznie, robi to chętnie i dosyć często, a silnik benzynowy uruchamia się bardzo często jedynie po to, by doładować akumulator i wychodzi mu to całkiem sprawnie. Inna sprawa, że jego start przypomina kaszlnięcie górnika – jest głośne, stanowcze, odrobinę nierówne. W ogóle benzynowe 1.6 odebrałem, jako głośno pracujące, natomiast cały układ hybrydowy, o ile gładko i bezinwazyjnie dla kierowcy pracujący, o tyle z relatywnie głośnymi (może odrobinę niepokojącymi) odgłosami funkcjonowania. Reszta natomiast była przyjemnie zaskakująca lub pozytywnie wpływająca na odczucia – 140 koni mechanicznych to absolutna gwarancja sprawności, a średnie zużycie paliwa wyniosło 5,7 litra na 100 kilometrów.

Czy Clio E-TECH, które w prezentowanym wydaniu kolorystycznym przywodziło mi na myśl choinkową bombkę (lakier nazywa się Niebieski Celadon), stanowiło na jakimś polu rozczarowanie? Pomijając układ napędowy, to pod sukienką to samo udane, mocno poprawione względem poprzednika i solidnie jeżdżące Clio. Jasne, nie oczekujmy, że hatchback pomyślany jako wystarczająco dynamiczny, ale jednak oszczędny i wielozadaniowy, nagle zmieni się w zawodnika trenującego sztuki walki – to nie jest samochód o aspiracjach sportowych, niemniej stanowi przyjemny balans pomiędzy komfortem a pewnością i czuciem auta. Chyba o to właśnie chodzi, żeby udana konstrukcja była sprytnie pomyślanym szpagatem. Co prawda hybryda ma więcej kilogramów, co przy stopniu złożoności całego układu i obecności akumulatora jest niczym wiadomość, że po nocy przyjdzie dzień, a bagażnik jest mniejszy od w pełni spalinowego wariantu i ma 300 litrów, ale na paczkę kabanosów, ręczniki kuchenne oraz kilka toreb z ciuchami powinno wystarczyć.

Jak zatem scharakteryzować Clio z dumnym i technicznie brzmiącym przydomkiem E-TECH? Samochód nie zawodzi, a wręcz przeciwnie – okazuje się bardzo dopracowaną propozycją, która łączy tak pożądaną dzisiaj elektryfikację z normalnością, eliminując przy tym konieczność martwienia się o kabel czy niedogodności dla właściciela, których i tak być nie powinno. Określę to w ten sposób: kompetentny wóz, który jest odwzorowaniem francuskiego podejścia do różnych aspektów życia – interesująco, z wyobraźnią, w sposób przemyślany, ale niepotrzebnie skomplikowany, co jednak nie czyni tego samochodu gorszym pod jakimś względem.

Recenzja wideo Clio E-TECH

Opracowanie: Patryk Rudnicki
Zdjęcia: Bartosz Kowalewski / BKfoto

No Comments

Leave a Comment

*