Nissan Leaf Tekna e+

Nissan Leaf Tekna e+ (62 kWh) – test

Słomiany pionier?

Mając lat 25 nie przypuszczałem nigdy, że świat motoryzacji pójdzie w kierunku mobilnych smartfonów, globalne ocieplenie zacznie być dotkliwym problemem, a francuskiego bajgla określać będziemy terminem „lemon”. Wówczas pojęcie górnolotnie brzmiącej elektryfikacji, zamykało się dla mnie trudnością w odnalezieniu kontaktu, by naładować telefon, zagotować wodę na herbatę, ewentualnie podpiąć owadobójczy środek, który nie działał nigdy. Jazda samochodem, którego napęd opierał się na sile prądu elektrycznego i pojemności akumulatorów, brzmiała trochę surrealistycznie, jak lot w kosmos czy przepłynięcie wpław Morza Egejskiego, niemniej to już istniało. Nissan dał nam pierwszego Leaf’a – wyglądającego jak zagubiony elektron równania chemicznego, mocno plastikowy, którego zrozumienie wymagało mocniejszego wytężenia szarych komórek. Technologia poszła znacznie do przodu, Japończycy zatrudnili naprawdę ogarniętego stylistę, a ja zadaję pytanie: czy w 2022 roku Nissan Leaf drugiej generacji wciąż potrafi być konkurencyjny?

Tęgie głowy przyodziane w schludne garnitury i wymieniające się nieustannie uprzejmościami, odniosłem wrażenie, jakby chciały zrobić dobry samochód. W sumie, o to w tym przecież chodzi, żeby produkt finalny był satysfakcjonujący, ale Japończycy chcieli zrobić samochód – nie gadżet, jeżdżącego robota elektrycznego lub otabletowany statek, w którym jak coś wysiądzie, to możemy zapomnieć o zrobieniu czegokolwiek. Ok, może sobie fotel jedynie przesuniemy. W Leaf’ie jest dużo prościej – mamy centralny wyświetlacz multimediów i częściowo scyfryzowane zegary, ale to w żaden sposób nie atakuje. Nissan pozostawił klasyczne przyciski, archaiczne i drogie rozwiązania z punktu widzenia głównego księgowego, ale dzięki temu obsługa jest łatwa, prosta i czytelna. Wszystko jest dokładnie takie, jak być powinno i chcę myśleć, że wspomniane rozwiązania były podyktowane komfortem użytkowania, nie kwestią wieku samochodu i założeniem, że kolejny Leaf będzie niebieskim robocopem. Zwolennicy Volkswagena ID.3 powiedzą, że wieje tu nieco sandałem, ale ja tak wolę. Punkt za wnętrze.

Powinniście wiedzieć, że Leaf nie jest bóg wie jak dużym i obszernym samochodem – to zwykły hatchback, w którym zmieściłem się za sobą, ale nie chciałbym tak podróżować na większym dystansie (miałem kłopot z miejscem na kolana). Generalnie bliżej mu z mojego punktu widzenia do Volkswagena Polo niż Golfa, trzymając się już nomenklatury z Niemiec. Czy to problem? A czy problemem były wąsy Józefa Piłsudskiego? Oczywiście, że nie, tyle, że powinniśmy być świadomi przeznaczenia elektrycznego Nissana. To bywalec przede wszystkim różnych miast, a w recenzowanej wersji można się nawet pokusić o stwierdzenie „bywalec podmiejski”. Z pojemnością akumulatorów na poziomie 62 kWh mówimy bowiem o całkiem niezłym zasięgu mieszanym do 385 kilometrów. W rzeczywistości będzie to bardziej okolica 315 kilometrów, ale przyznacie sami: żałości nie ma.

Do tego warto jeszcze dopisać umiejętności Leaf’a jako hatchbacka, który mógłby się nawet spodobać zwolennikom odoru palonej gumy. Ja wolę zapach przepalonej benzyny, ale nie o to generalnie chodzi – Leaf bardzo przyjemnie jeździ! To znaczy, jego układ kierowniczy i poziom resorowania to udany balans pomiędzy komfortem sofy a precyzją maszyny wykrawającej stosowne wzory. Kierowca zachowuje poczucie kontroli nad pojazdem, czuje posłuszeństwo maszyny i ma z czego korzystać. Wersja 62 kWh to 340 niutonometrów, chyba nie muszę wspominać, że dostępnych absolutnie natychmiastowo, i poważne 217 koni mechanicznych. Przełożenie i dostępność mocy jak w rowerze, tylko warto korzystać rozsądnie – odkręcenie pełnego kurka z mocą na wilgotnym asfalcie, poskutkuje bowiem upiorną walką napędzanych kół o przyczepność, a co bardziej niedoświadczeni kierowcy nie będą nadążać za tempem wydarzeń i wylądują na pobliskich krzakach. W takim Leaf’ie nie musimy czekać na łaskawe pojawienie się dynamiki – ona jest zawsze, a Nissan w rękach kierowcy sprawia wrażenie mocno wyczulonego psa myśliwskiego.

Oczywiście te 62 kWh trzeba sukcesywnie karmić (przypomniała mi się gra Agar.io). Producent obiecuje półtorej godziny od 20 do 80 procent złączem CHAdeMO (szybkiego CCS nie ma i to problem dla Leaf’a), przy optymistycznym założeniu, że samochód będzie nieustannie dostawał 50 kW prądu. Rzeczywistość, jak to zwykle bywa, przypomina jednak bardziej mocno przemyślany Polski Ład – ja od mniej więcej 39% do procent 96 naładowałem Leaf’a złączem CHAdeMO w 1 godzinę 38 minut. Zakupy, kawa w restauracji, oglądanie stoisk ze swojskimi wyrobami oraz miła pogawędka z posiadaczem żółtego Peugeota e208 – mi tak upłynął czas, a pomyślcie, że wróciła do nas rzeczywistość lockdownu… Można by umrzeć z nudów.

To, niestety, problem każdego elektryka – czasochłonne ładowanie, mentalne spięcie ze słupkiem, który ma Ci dostarczyć prądu i stanowi warunek Twojej mobilności, a na końcu jeszcze problem socjologiczny, bo wyobraź sobie, że musisz piorunem się doładować i zdążyć na wesele bliskiego wujka, podczas gdy pod ładowarką zjawia się uśmiechnięty właściciel Porsche Taycana i zabiera Ci połowę mocy ładowania. Właściciele samochodów elektrycznych piliby zawsze karniaczki, ale załóżmy brak pośpiechu – czy Leaf to dobry elektryk?

Recenzja wideo Nissana Leaf Tekna e+

To z pewnością dobry samochód, który sporo dorzucił od siebie w temacie pełnej elektryfikacji całej branży, tyle, że konkurencja nabrała mocnego rozpędu, wyrafinowania i daleko idącego zaawansowania. Mam wrażenie, że Leaf pod tym względem trochę ustępuje i wciąż potrafi być naprawdę drogi. „Moja” konfiguracja, taka zawierająca wszystko, to 177 500 złotych – wiem, są pojazdy elektryczne zasadniczo droższe, niemniej mówimy o relatywnie niedużym hatchbacku, w którym nie odnajdzie się geek technologiczny, a który wymaga czasu i cierpliwości, by móc radośnie czerpać przyjemność z jego prowadzenia. Nawet mnie to przekonuje, ale Nissan potrafi zdecydowanie więcej. Niech wrócą czasy pioniera, tylko zasadnie się obawiam, że jak powrócą, to już nie dostaniemy tak cudownie analogowego, przyjemnego elektryka. To chyba wystarczający powód, by zainteresować się Leaf’em.

  Patryk Rudnicki

No Comments

Leave a Comment

*