Škoda Fabia Monte Carlo 1.0 TSI 110 KM

Škoda Fabia Monte Carlo 1.0 TSI 110 KM – test

Chirurg dostał tenisówki, ale czy został dzięki temu sportowcem?

Fascynujące – wyjątkowo jędrnie, a nawet sztywno pracujące zawieszenie, stylistyka wyraźnie faworyzująca młodszego duchem klienta oraz wystarczająco precyzyjnie działająca skrzynia manualna, i to wszystko mówię o Škodzie. Niesamowite, jak potrafi się zmieniać wizerunek firmy motoryzacyjnej, zachowując jednocześnie najbardziej kluczowe cechy, za które ja – pamiętający okres cichego wyszydzania czeskiego koncernu – zacząłem Škodę niezwykle doceniać. To wszystko na przykładzie najnowszej Fabii…

Wspomniany hatchback segmentu B raz już się u mnie pojawił – nie potrafiłem nie docenić wizerunkowego przeskoku, jakiego dokonała marka Škoda, bo choć Fabia zachowała koncernowy nurt identyfikacyjny, to jednak przestała być nudna, beżowa, nijaka oraz do bólu porządna. Znaczy, bycie porządnym nie powinno być piętnowane, a raczej pochwalane, niemniej poprawianie nauczycielki matematyki na forum klasy, pachnie delikatnie własną degradacją, a już na pewno nadgorliwością. Mamy oczywiście rozwiązania typu Simply Clever – skrobaczkę przy wlewie paliwa, uchwyt na bilet parkingowy na przedniej szybie czy aluminiowe felgi z nakładkami aerodynamicznymi (w tym przypadku opcjonalne, w rozmiarze 17 cali). Podobnie multimedia niezmiennie cieszą znakomitymi grafikami oraz daleko wykraczającymi możliwościami, nawet, jeżeli starsze roczniki czeskich samochodów miały te systemy bardziej intuicyjne lub zwyczajnie mniej skomplikowane, a już na pewno nawigacja była prostsza w obsłudze. Ułożenie kokpitu pozostało jednak znakomicie rozplanowane – łatwo, czytelnie, z prostym dostępem w zasadzie do wszystkiego, mamy kilka fizycznych przycisków, za co Škodzie, jako twardy zwolennik transakcji gotówkowych, jestem wdzięczny i rozumiem konsekwencje rozwoju technologicznego lub jawne oszczędności, którym ciężko jest się oprzeć (wirtualny kokpit czy obsługę niektórych elementów za pośrednictwem wyświetlacza – kuriozalne trochę rozwiązanie, że pozostał fizyczny panel klimatyzacji z pokrętłami oraz kilkoma przyciskami, ale podgrzewanie frontowej szyby odbywa się już wyłącznie z pozycji wyświetlacza). Brzmi to wszystko bardzo rozsądnie, jakby Fabia broniła się jeszcze przed niepożądanym wpływem obecnych czasów i uporczywym szukaniem oszczędności. Fakt, nadal brakuje mi tutaj klasycznych cupholderów, co jest zadziwiające, ale, daj Boże, żeby świat miał jedynie takie problemy.

Recenzowana Fabia nie była jednak taka zwyczajna, o ile może być zawarty jakiś ładunek emocjonalny w topowej specyfikacji Monte Carlo. Decydując się na taki wariant, z pewnością dostajemy atrakcyjny wizualnie samochód, z charakterystycznymi oznaczeniami na przednich błotnikach, nieco bardziej agresywnym przednim zderzakiem, udawanym dyfuzorem z tyłu, wyczernionymi napisami oraz atrapą chłodnicy, trójramienną kierownicą z perforacją i stosownym znaczkiem, charakterystyczną tapicerką oraz głównym bohaterem całego spektaklu zatytułowanego „Monte Carlo” (powinienem użyć liczby mnogiej, ale w porządku), czyli kubełkowymi fotelami. Czy taka Fabia jest propozycją sportową? Nie, choć daje poczucie delikatnie usportowionego charakteru, człowieka, który nie ma błyskawicznych reakcji wyścigowego kierowcy – on zwyczajnie otrzymał sportowe buty i dobrze wyglądający kombinezon, ale niekoniecznie zrobi należyty z tego użytek. Fotele przyzwoicie trzymają ciało na boki, niemniej są jednocześnie znakomicie wygodne, manualna skrzynia jest wystarczająco precyzyjna i nieomylna, a jednocześnie komfortowa na co dzień, zaś praca zawieszenia, choć wyraźnie sztywniejsza od „stylowej” czy „ambitnej” Fabii, to jednak nadal wystarczająco komfortowa (recenzowany egzemplarz miał dodatkowo coś, co Škoda określa jako „sportowe zawieszenie”, czyli może być jeszcze wygodniej). Układ kierowniczy? Dostarcza pewnych reakcji oraz samego prowadzenia samochodu, ale nie oczekiwałbym tutaj precyzji na poziomie wykwalifikowanego chirurga. To dobra propozycja dla młodego, ambitnego i modnie ubranego mężczyzny, który lubi wieszać obrazy wyścigowych torów na ścianie, a nawet ma gablotkę z oryginalnymi butami Sparco, ale sam po torze raczej nie jeździ. Rozumiem takich ludzi, dlatego rozumiem też (przynajmniej tak myślę) atrakcyjność samochodu, który jest nie do końca tym, za co biorą go inni kierowcy na drodze, a właściciel ma z tego prawdziwą uciechę. Silnik w normie – 1.0 TSI o mocy 110 koni mechanicznych jest niezmiennie całkiem dynamiczne, a ze skrzynią manualną zużywa mniej paliwa, niż to miało miejsce z automatem DSG (średnio prawie litr mniej, a biorąc pod uwagę samo miasto lub trasę, wyniki potrafiły być jeszcze bardziej zaskakujące in plus).

Reasumując: Fabia Monte Carlo okazała się bardzo satysfakcjonującym autem i wcale nie dlatego, że próbowała niezwykle przekonująco udawać samochód o sportowym usposobieniu. Podoba mi się, że producent nie przesadził tutaj w żadną ze stron, a jego hatchback pozostał zbalansowany pomiędzy nowoczesnością, a młodszymi klientami, szukającymi jednak pewnej klasyki czeskiej firmy, która powinna być już dawno indywidualnym znakiem towarowym i to zastrzeżonym. Recenzowana propozycja dostarczyła mi satysfakcji z użytkowania porządnego samochodu, który nie tylko USIŁUJE, a JEST wciąż normalny w odbiorze, nie chce być tworem, którym, z różnych powodów, nie będzie nigdy, a na dodatek nie próbuje ogołocić potencjalnego klienta ze wszystkich oszczędności. Testowany egzemplarz – bogato wyposażony – kosztował niecałe 107 tysięcy złotych, a próbując nadać więcej sensu, wyrazu oraz dynamiki oznaczeniu Monte Carlo i wrzucając do Fabii rozwiązanie silnikowe 1.5 TSI o mocy 150 koni, wciąż taka propozycja nie odjedzie cenowo na Marsa. Spróbujcie takich kombinacji w Hiszpanii lub ogólnie u konkurencji. Świetna propozycja, tylko poprosiłbym klasyczną roletę, żeby móc zasłonić szklany dach – takie widzimisię. 😊

Recenzja wideo Fabii Monte Carlo

Opracowanie: Patryk Rudnicki
Zdjęcia: Bartosz Kowalewski / BKfoto

No Comments

Leave a Comment

*