Strongman o gołębim sercu
Przyznam się do czegoś: lubię samochody na wskroś inne, hołdujące wartościom nieoczywistym i takie, które powodują bolesny skręt pewnej części ludzkiego ciała (tak, chodzi o szyję). Wcale nie dlatego, że jestem ekstrawertycznym zwolennikiem Gwiezdnych Wojen i osobowością przypominam filmowego gremlina – chodzi raczej o postrzeganie takiego pojazdu w dobie chorobliwej poprawności oraz gremialnego spłycania roli samochodu jako takiego. Przecież wiadomo, że w dzisiejszych czasach praktycznie cała branża motoryzacyjna kręci się wokół maszyn typu SUV, najlepiej z napędem czysto elektrycznym, bo wtedy zagwarantujemy faunie koła podbiegunowego dłuższe i szczęśliwsze życie, prawda? Nie chcę ironizować, dlatego przejdę do głównego tematu niniejszej recenzji. No więc preferuję motoryzację charakterystyczną, taką, która zapada głęboko w pamięć i takim samochodem było teoretycznie Isuzu D-Max, którym jeździłem prawie dwa lata wstecz. Dlaczego teoretycznie? Wyobraźcie sobie, że bohater Waszej ulubionej gry komputerowej, choć krzepki, waleczny i pełen serca, otrzymał konkretny update swojego uzbrojenia i przeszedł szkolenie w zakresie posługiwania się przedmiotami niebezpiecznymi. Tak właśnie odebrałem Isuzu D-Max po kuracji firmy Arctic Trucks.
Arctic Trucks
Nie mówię w tym przypadku o ciężarówkach poruszających się po kole podbiegunowym, choć D-Max z oznaczeniem AT35 potrafi zrobić wrażenie swoim rozmiarem. Znaczy, to nadal europejskie Isuzu, które przy amerykańskim GMC wyglądałoby zapewne jak leśna kładka przy Moście Poniatowskiego, niemniej Europa i gapie dookoła otwierają swoje oczy z prawdziwego zdumienia (sprawdzone). W ogóle po kilku dniach spędzonych z mocno dopakowanym Isuzu stwierdzam, że pikap na polskich ulicach to dzisiaj pewne wydarzenie, zwłaszcza, jeśli rozmawiamy o motoryzacji nowej. Odnoszę wrażenie, że pikap jest dzisiaj udanym sposobem na wyróżnienie się i z pewnością zostaniecie okrzyknięci szeryfami na drodze. Odszedłem jednak od clou niniejszego ustępu, a to bardzo ważne – Arctic Trucks jest firmą z Islandii, która bierze na warsztat Bogu ducha winne pikapy i serwuje im pakiet modyfikacji z piekła rodem. Oczywiście to firma z pewnymi tradycjami, więc modyfikacje są pierwszorzędne i profesjonalne, zatem pozwólcie, że króciutko przedstawię Wam naszego rudego potwora z dalekiej Azji…
Terenowe opony Nokian outpost w rozmiarze 315/70 i felgi aluminiowe w rozmiarze 17 cali to w tym przypadku jedynie delikatne podchody. Zainstalowanie takich gum wymagało dalece szerzej zakrojonych modyfikacji, dlatego nadkola zostały pocięte i poszerzone (oczywiście są w kolorze nadwozia), producent dodał od siebie kilka specyficznych oznaczeń, specjalne chlapacze i zamontował progi ułatwiające wsiadanie do samochodu. Wierzcie mi, że się przydają. Poza tym zmieniono i podniesiono (o 40 milimetrów) zawieszenie – teraz mówimy o konstrukcji australijskiego Peddersa, co w żargonie lubujących się w jeździe terenowej zapewne by oznaczało, że Isuzu „daje radę”. Na koniec istotna kosmetyka: nowe zestrojenie, wyważenie kół, geometria zawieszenia, badania techniczne i kalibracja prędkościomierza. Ot maszyna przygotowana do pokonania zatoru autostradowego w nowy sposób: na przełaj, bo należy jeszcze tutaj dodać możliwości napędowe Isuzu D-Max jako takiego, więc jak się tym jeździ?
Anime z problemem alkoholowym
Warto powiedzieć, że uczynienie z niekoniecznie popularnego samochodu w naszym kraju terenowego potwora, nie wpłynęło podobno na jego promień skrętu, który utrzymuje się na poziomie seryjnego Isuzu D-Max. Faktycznie – manewrowanie takim kolosem w aglomeracji miejskiej nie przypomina dogłębnie słonia w składzie porcelany. „Atek” (tak sobie nazwałem swojego azjatyckiego kolegę) potrafi być zaskakująco (w sensie pozytywnym) zwrotny, niemniej uporczywe zaklinanie rzeczywistości nie ma większego sensu i zawartości całej szafy raczej nie zmieścimy do walizki kabinowej. D-Max AT35 wciąż jest ogromny i bardzo poważnie szeroki (ponad 2 metry, więc nie ma przelewek), więc uczucie górowania nad pozostałymi uczestnikami ruchu jest oczywiście całkiem przyjemne, ale zaburza trochę percepcję „czy się zmieścimy”. Auto ledwo się mieści w klasyczne miejsce parkingowe, więc na sobotni bazar w celu poszukiwań świeżych warzyw sugerowałbym jednak coś mniejszego (chyba, że chcecie być później w lokalnych wiadomościach), ale rozmiar to jedyna niedogodność w użytkowaniu zmodyfikowanego Isuzu na co dzień. Mam nieodparte wrażenie, że ingerencja firmy Arctic Trucks nie wpłynęła praktycznie w ogóle na rzeczywistą przydatność recenzowanego pikapa w życiu codziennym, a znacząco poprawiła za to walory czysto terenowe. Nie mam wątpliwości, że solidna piaskarnia czy głębokie błoto nie byłyby w stanie zatrzymać prezentowanego samochodu – on szedłby dalej niczym głupi. Na tradycyjnym asfalcie z kolei słychać oczywiście toczenie ciężkich, terenowych gum Nokiana, niemniej to nie opony są tutaj największym problemem…
Z punktu widzenia czystej akustyki samochód jest kiepsko wyciszony i nie posiada naprawdę dobrego audio. Wspominam o zestawie nagłośnienia, ponieważ kabina w dalszym ciągu pozostała komfortowa, wyposażenie jest całkiem niezłe i „Atek” potrafi być naprawdę satysfakcjonujący. Dla mnie najbardziej uporczywym kłopotem jest silnik wysokoprężny, który w przypadku seryjnego Isuzu miał z mojego punktu widzenia jedną zaletę: był relatywnie oszczędny. Tutaj oszczędność uległa zatarciu i trudno się dziwić, skoro mówimy o mniej aerodynamicznym potworze na oponach przypominających toczącą się piłkę lekarską. To nie jest wina samochodu, natomiast dziwię się, że nie poczyniono żadnych modyfikacji w jednostce napędowej, bo przypomina trochę sąsiada Zenka próbującego samodzielnie przepchać w następną przecznicę Renault Trafica. 163 konie i 360 niutonometrów to niestety trochę mało (samochód ma czasami kłopot z utrzymywaniem zadanej prędkości na tempomacie, swoją drogą – adaptacyjny tempomat nadal przyspiesza sarnimi podskokami, co jest zabawne, a nawet delikatnie żenujące), a kulturą pracy… Nie ma kultury pracy – jest zatrważająco głośny, ale czy to są realne problemy w samochodzie typu pikap?
Przymknąłbym oko na brak regulacji podłokietnika, tak samo rozumiem dość wolno działającą i troszkę szarpiącą skrzynię automatyczną oraz w pełni rozumiem, że prowadzenie Isuzu przypomina dokowanie statku w gdańskim porcie – rozumiem to, dopóki „Atek” pozostaje opartym na ramie, prawdziwym, dzielnym, wiele potrafiącym, a jednak całkiem komfortowym pikapem, który mógłby stanowić wielgachną maskotkę właściciela firmy budowlanej. Nie akceptuję natomiast kiepskiego napędu i wyceny tego samochodu – za blisko 280 tysięcy złotych brutto Toyota proponuje obecnie legendarnego Hiluxa, zaś Ford, za stówkę więcej, dzikiego Raptora z benzynowym V6 i to może być pewien kłopot, nie tylko dla Isuzu, ale pojedynek w terenie obejrzałbym z popcornem w dłoniach.
Podsumowanie…
Opracowanie: Patryk Rudnicki
Zdjęcia: Bartosz Kowalewski / BKfoto
No Comments