Wciąż lekkoatleta, niemniej z poluzowanymi gatkami
Moja dotychczasowa przygoda z Hondą Civic nie była raczej godna pozazdroszczenia i nazbyt rozbudowana. Jako nastolatek pełen trądziku myślałem oczywiście i ostrzyłem sobie zęby na popularne jajko, czyli model Civic szóstej generacji, w której to powstał chyba najbardziej pożądany Type-R wszechczasów, ale dzisiaj nie zamierzam rozprawiać o klasyce motoryzacji oraz powodach, dla których w ów czasie postawiłem na skromnym parkingu samochód niemieckiej myśli technicznej. Z japońskim obiektem kultu nigdy jakoś nie było mi po drodze, niemniej test dziewiątej generacji wspomnianego modelu chociaż trochę pokazał mi, na czym polega to uwielbienie pod adresem kompaktowej Hondy. Przyznam szczerze: poprzedniego Civica nie udało mi się w jakikolwiek sposób doświadczyć, nad czym ubolewałem, ale teraz, na kilka dni, zaparkowałem u siebie Civica jedenastego i zamierzam Wam powiedzieć, dlaczego to gorszy wybór ze względów obiektywnych, którego i tak będziecie chcieli posiadać.
Historia tytułowego modelu przypomina mi czasem niekończący się, telewizyjny serial. Producenci chełpią się premierą kolejnej generacji swojego modelu, obwieszczając z dumą spragnionej nowości gawiedzi, że oto wchodzi na rynek czwarte bądź piąte wcielenie naszego hitu sprzedażowego i właśnie powinniście biec do autoryzowanego salonu po swój egzemplarz. Tymczasem Honda z modelem Civic w motoryzacyjnym towarzystwie, zdaje się pełnić rolę najstarszego mieszkańca wioski. Nie wiem, czy pamiętacie, ale historia wspomnianego modelu sięga roku 1972 – jeszcze daleko przed wyzwoleniem polskiego społeczeństwa od idei komunizmu, zburzeniem berlińskiego muru czy wynalezieniem gumy Turbo. Symbolicznie Civic powinien być przyodziany w długi płaszcz i nosić delikatną jak bawełna, siwą brodę na znak doświadczenia i rynkowej wiedzy. Jedenastej generacji zdecydowanie jednak brakuje jakichkolwiek znamion postarzenia się – to raczej mężczyzna w średnim wieku, który dba o swoją tężyznę fizyczną i dużo jeszcze może. Stylistyka w tym przypadku jest dynamiczna, spójna, wpadająca łatwo w oko i nieprzekombinowana, co na przestrzeni ostatnich lat wcale nie było taką oczywistością. Japończykom wyraźnie zależało na tym, by Civic trafiał do młodszego pokolenia, które jest łase na sportowe akcenty w typie udawanego dyfuzora czy zadartej do góry klapy bagażnika, niemniej też bardziej świadomego aktualnej kondycji świata motoryzacji. Widać to chociażby po wnętrzu, którego również nie przekombinowano – zostało w pewnym stopniu poddane obróbce cyfrowej, ale wciąż pozostały fizyczne przyciski oraz pokrętła, natomiast obsługa poszczególnych elementów kabiny i wyposażenia jest prosta i czytelna.
Muszę przyznać, że spędzanie czasu w tym azjatyckim kokpicie dostarczyło mi wiele satysfakcji. Dynamicznie narysowany samochód w połączeniu z przyjemnie niską pozycją za całkiem mięsistą kierownicą, dawały poczucie zawiadowania maszyną, która została skonstruowana w określonych ramach i konkretnym celu. Doświadczenie z przeszłości nieustannie obecne było w mojej głowie i obraz Civica utrwaliłem sobie w dość sprecyzowany raczej sposób. Honda stworzyła bowiem kompakt bardzo przemyślany, który intrygującymi pomysłami dość łatwo mógł od siebie odrzucić lub chwycić za serce tak na poważnie. Civic nie próbował dogodzić każdej grupie w społeczeństwie – on raczej obrał sobie za cel relatywnie wąskie grono, które mocno zwraca uwagę na prowadzenie się pojazdu, jego reakcje na życzenia kierowcy oraz ile uśmiechu na twarzy będzie potrafił wykrzesać ze swojego właściciela. To nieco inny obraz, niż poprawne do bólu politycznie samochody, które mierzymy cyferkami, a gotowe wyniki podajemy statystycznemu konsumentowi czytającemu te wypociny przy jajecznicy z bekonem. Jestem niemalże pewien, że Civic XI nie wygrałby pieczołowicie i obiektywnie przygotowywanych zestawień aktualnych kompaktów segmentu C, ale przyszłego właściciela tego samochodu i tak nie powinno to nadmiernie obchodzić. Primo: bo to zwolennik modelu Civic, a secundo: bo to świadomie podejmujący decyzje motoryzacyjne kierowca. Wyjaśnię to…
Niedociągnięciem i niedopatrzeniem dla mnie jest brak elektrycznie sterowanej klapy bagażnika (nawet w najwyższej odmianie specyfikacyjnej Advance), niemożność wyregulowania na wysokość fotela pasażera, relatywnie marnej wielkości kieszenie w drzwiach, spory margines nieoczyszczanej przez wycieraczkę szyby, nagminnie wieszający się Apple CarPlay, wyraźnie słyszalne zawirowania powietrzne w kabinie przy wyższych prędkościach czy niezbyt pojemny zbiornik paliwa (40 litrów). Jestem również świadomy faktu, że rozsądne zapakowanie czteroosobowej rodziny do bagażnika recenzowanego Civica mogłoby się okazać delikatnie problematyczne, ale nie zmieni to faktu, że polubiłem ten samochód. Prowadzi się znakomicie, dostarcza frajdy i satysfakcji na zakrętach, potrafi być dynamiczny i żwawy, ale też nowoczesny i oszczędny, a to dzięki hybrydowemu napędowi o mocy 184 koni mechanicznych i w całym tym sportowym anturażu potrafi dostarczać satysfakcjonującego komfortu i poczucia obcowania z dobrze zaprojektowaną maszyną. To jedna z propozycji, która skutecznie potrafi sobie zbudować grono zagorzałych fanów, nawet kosztem rezygnacji z najwyższych laur i odznaczeń. Czyżby samochód z misją? Tak bym tego nie określił, ale potrafię zrozumieć i doceniam projektowanie samochodu z jasno przyświecającą ideologią, a taka właśnie aura bije od najnowszego modelu Civic. Nawet mi się to podoba…
Autor chciał wywołać kontrowersje głupim tytułem, który załamuje rzeczywistość. To jest najlepszy kompakt na rynku, jest Civic, a potem długo długo nic. Jedynym minusem jest słabe wyciszenie okolic kół, ale to można niewielkimi kosztami poprawić
Rzeczywistość jest kreowana przez każdego z nas, więc autor niczego raczej nie załamuje, tylko wyraża swoją opinię na temat samochodu. Można się z nią oczywiście nie zgadzać. 🙂
> Jako nastolatek pełen trądziku myślałem oczywiście i ostrzyłem sobie zęby na popularne jajko, czyli model Civic szóstej generacji, w której to powstał chyba najbardziej pożądany Type-R wszechczasów
Jajko to potoczna nazwa na piąta generację, pochodząca od oznaczenia EG (prawie jak „egg”).