Nissan X-Trail Tekna e-POWER e-4ORCE

NOWY Nissan X-Trail Tekna e-POWER e-4ORCE – test

Ewolucja… Do granatowego buta Gino Rossi

Nie ukrywajmy: z poprzednim, największym samochodem Nissana było jak z ulubionym dresem w szafie – lubiłem go i ceniłem, bez względu na ograniczoną przydatność i raczej dyskusyjną elegancję. Pokładane w nim oczekiwania spełniał bowiem śpiewająco i to był najważniejszy parametr całego przedsięwzięcia mentalnego, a że przedstawiał zdeformowanego po dokładnym praniu Kaczora Donalda? Nieważne, choć nawet ja byłem świadomy, że lata największej świetności trzecia generacja modelu X-Trail miała już dawno za sobą. Pojazd, choć pociągający swoją prostotą i nieskomplikowanymi, acz działającymi rozwiązaniami, domagał się aktualizacji, która przyniosłaby mu powtórną świeżość. No to chyba się doczekaliśmy…

Nie powiem, że czwarta generacja hitu japońskiego to stylistyczna rewolucja, zupełnie nowe rozdanie i odcięcie się grubą linią od historii. Nie. Pomijając rozdzielone na dwa segmenty przednie reflektory, ferowałbym nawet opinię, że nowy X-Trail to dalece wykraczające rozwinięcie poprzedniego modelu i to stwierdzenie przesiąknięte niekłamaną sympatią do japońskiego efektu kształtujących się trendów. Będąc szczerym, wygląda to dobrze, zdecydowanie dojrzalej, nawet elegancko, zwłaszcza w recenzowanej konfiguracji, gdzie połączono głęboką otchłań mórz i oceanów na karoserii, z przyjemnym kolorystycznie siodłem w kabinie – miód estetyczny. Przyjemnie się przebywa w takim otoczeniu, tym bardziej, że to właśnie kabina samochodu jest polem, na którym Nissan dokonał pewnego rodzaju przemeblowania, natomiast mówiąc prościej: zassał doskonale znane rozwiązania ze swojego pupilka Qashqai’a. Lubię to środowisko pracy – nie jest przekombinowane, a raczej bardzo czytelne, poszczególne instrumenty pokładowe są ułożone klarownie, ergonomia jest dobra (zastanawiam się tylko, czy umieszczone centralnie multimedia nie były za daleko, bo musiałem je obsługiwać na wyprostowanej ręce, a fotel miałem raczej ustawiony komfortowo i poprawnie), a uczucie przestronności jest dojmujące. To sporej wielkości samochód – miejmy świadomość, że jest zdolny pomieścić na pokładzie do siedmiu osób, a najbogatsza konfiguracja z niepraktyczną kolorystyką, panoramicznym dachem i nieprzytomnie bogatym wyposażeniem (gdzie podziała się wentylacja foteli?!), potrafi dać poczucie, że „ja niczego wcale nie muszę”. Pomimo tego i znakomitego spasowania materiałów, nie poczułem tutaj żadnego prestiżu czy wyświechtanej trochę pod względem nomenklatury klasy premium. To zwyczajnie dobre wnętrze, które nie jest nadmiernym rozczarowaniem i gdzie przyjemnie suniemy po gładkim asfalcie. Próżno szukać tutaj silenia na bazarowy efekt opadającej szczęki – jest za to porządnie, satysfakcjonująco i elegancko. Chyba nieco bardziej elegancko niż w konkurencyjnej Škodzie Kodiaq… W ogóle to wnętrze sprawia korzystniejsze wrażenie, a to spora nobilitacja…

Co mi się nie spodobało (bo, rzecz jasna, takie rzeczy musiały się pojawić, jak to u nadwornego upierdliwca motoryzacyjnego :-))? Cóż, pewne oszczędności – mówimy o propozycji w topowym wariancie i wyposażeniu kosztującej ponad ćwierć miliona złotych, co brzmi poważniej, aniżeli 260 550, ale tak serio: brakowało dopieszczenia pasażerów z tyłu w postaci ambientowego podświetlenia drzwi (brawo za osobną strefę klimatyzacji oraz podgrzewanie skrajnych miejsc, w drugim rzędzie), podświetlenie tablicy rejestracyjnej czy oświetlenie w kabinie to nie technologia LED, brakowało flokowania kieszeni w drzwiach, przy mocnych opadach boczne szyby zachodziły mocno wodą, przez co nie widać było prawie niczego w lusterkach, co jest najwyraźniej kwestią aerodynamiczną, trzaśnięcie drzwiami tylnymi przypominało zamykanie puszki po konserwie rybnej, a potencjalni kupujący mają relatywnie ograniczony wybór pod względem napędu. Nissan oferuje silnik benzynowy w postaci miękkiej hybrydy lub rozwiązanie testowane – dobrze znaną hybrydę, chociażby z modelu Qashqai, której zasada działania brzmi: zrobię wszystko za Ciebie, a Ty będziesz jeździć głównie na prądzie. Tak, SUV o napędzie spalinowym, który jest co do zasady działania elektrykiem, bowiem umieszczony tutaj w konstrukcyjnych czeluściach motorek 1.5 o trzech cylindrach z tostera, pełni tak naprawdę rolę generatora prądu i ładuje baterię. Recenzowana przeze mnie sztuka miała dodatkowo silniki elektryczne w liczbie dwóch – jeden z przodu, a drugi z tyłu (seryjnie jest wyłącznie jeden), co mniej więcej oznaczało, że dysponowała również napędem realizowanym na cztery koła. Taka informacja zawsze wpływa pozytywnie na poczucie bezpieczeństwa (w cenniku nazywa się to „e-4ORCE” – warto takie rzeczy wiedzieć), natomiast czysto subiektywnie: czy to działa?

Owszem, i to całkiem nieźle. Samochód w znakomitej większości sytuacji dąży, by jeździć elektrycznie i zachowywać niezmąconą ciszę na pokładzie, co pewien czas odpalając spalinowy agregat, który objawia się kosiarkowym brzęczeniem, przepraszam: dźwiękiem efektywnie napływających elektronów. Brzmi dobrze i działa też całkiem dobrze, tylko średnio zdaje swój egzamin pod względem zużycia paliwa na trasie. Z dynamiką problemu nie ma, bo kierownik ma tutaj więcej niż w przytoczonym wcześniej pupilku Qashqai’u, bo aż 213 koni mechanicznych, niemniej szybsza trasa okupiona jest zużyciem ponad 8 litrów benzyny na sto kilometrów. W obrębie aglomeracji wypada to znacznie korzystniej, co jest zaskoczeniem na poziomie informacji, że w lutym spadnie jeszcze śnieg – wyniki na poziomie 4,5 litra mogą być naszą codziennością. Trochę mi się to jednak kłóci z ideą przestronnego środka lokomocji do wożenia efektów niepohamowanej miłości obojga rodziców – biorąc pod uwagę naprawdę satysfakcjonujące wygłuszenie kabiny (najbardziej słychać tak naprawdę opory toczenia) i komfort resorowania, X-Trail jest bowiem wszechstronnym narzędziem użytku codziennego, a tutaj hybryda zachowuje się, jakby nie mogła dać sobie rady z japońskim kolosem, jakby nie dorastała wszechstronnością do charakteru całego pojazdu, ale i tak można taki zestaw polubić, bo…

Recenzja wideo nowego modelu X-Trail

…aktualny X-Trail zachował całkiem sporo pierwotnego charakteru swojego poprzednika, w postaci chociażby fizycznej obsługi, a nie przerzucania wszystkiego na ekran multimedialny, który działa wedle kaprysów elektroniki, a jednocześnie poczyniono spory krok do przodu w obszarze rozwiązań czy zastosowanej technologii. Samochód funkcjonuje tak, jak byśmy sobie tego życzyli – nie jest zmanierowanym komputerem z miliardem funkcji, do których opanowania potrzebna jest encyklopedia wiedzy stosowanej. To relatywnie proste urządzenie, które jednocześnie w ogóle nie sprawia praktycznie wrażenia zacofanego, czyli efektu, który był już widoczny u poprzednika. To spore osiągnięcie. Osobiście uważam, że to rozrośnięty Qashqai dla klientów z wyższą potrzebą estetycznego smaku lub potrzebą elegancji, narzędzie wszechstronne, które będzie dobrze wyglądać pod teatrem i na zakupach w Biedronce, takie zauważalne rozwinięcie zarówno estetycznych upodobań, jak i potrzeba sięgnięcia po wyższą jakość, niekoniecznie tylko pozorowaną, bo to naprawdę samochód robiący dobre wrażenie. Niektórych posunięć, co prawda, nie rozumiem, jakby przy opracowywaniu konstrukcji ludzie z fantastycznymi pomysłami byli mocno trzymani za swoją dumę przez dział księgowy, ale to nie jest nowość w obecnych czasach. Generalnie, udany i świetnie pomyślany (a także zrealizowany) produkt. Jedynie ograniczyłbym się chyba do felg w rozmiarze 19 cali, bo dwudziestki ograniczają delikatnie komfort resorowania, i wrzuciłbym pod maskę jakiegoś diesla o mocy przynajmniej 200 koni. Wiem, nie myślę typowo ekologicznie, jakby chciała tego Unia Europejska, niemniej życzyć sobie przecież można, prawda?

Opracowanie: Patryk Rudnicki
Zdjęcia: Bartosz Kowalewski / BKfoto

No Comments

Leave a Comment

*