Ostatnio przeczytałem o zakończeniu projektu Amazona o widocznym powyżej tytule, ze względu na kolejny przykład niefrasobliwości jednego z prezenterów, nie trudno zgadnąć, którego. Nie mam bladego pojęcia ile w tym prawdy i doskonale wiem też o ludzkich ograniczeniach każdego z nas, dlatego formuła The Grand Tour kiedyś zapewne ulegnie wyczerpaniu, ale jeszcze nie teraz. Jestem po seansie najnowszego sezonu wspomnianego programu i domyślam się (na pograniczu z pewnością), że będzie również druga część epizodu o nazwie Sand Job. Nie powiem – ucieszyłem się, bo pomijając jeden spektakularny, ale kiczowaty wybuch niewielkiej cysterny, najnowsza produkcja koncernu Amazon wydała mi się całkiem świeża pod względem pomysłów, realizacji oraz scenariusza.
Oczywiście jako wierny od lat widz programów o tematyce motoryzacyjnej, które są prowadzone słowem i czynem wielkiej trójki, nie trudno dostrzec powtarzających się pewnych motywów, ale spróbujmy zachować niezachwianą świeżość przy dorobku telewizyjnym Clarksona, Hammonda i Pana May’a. Nie wydało mi się to jednak męczące tudzież uciążliwe. Ba, myślę, że autorzy scenariusza wykazali się dawką świeżych pomysłów i wykorzystaniem tego, co przyniósł rynek motoryzacyjny na przestrzeni ostatnich lat. Clarkson, Hammond i May zostają bowiem wysłani na Mauritius… Przepraszam – do Mauretanii, by podążać śladami legendarnego rajdu Paryż-Dakar i próbują dowieść, że da się zbudować konkurencyjne samochody dla ultra drogich Porsche 911 Dakar oraz Lamborghini Hurácana Sterrato za dużo mniejsze pieniądze. Ba, dowiedziałem się nawet z programu, że swoją inkarnację sportowego, ale też dzielnego pod względem terenowym samochodu, zbudował brytyjski Morgan, ale to nie on zagrał tutaj największą rolę. Być może role swojego życia odegrały: Jaguar F-Type z jednostką V6, Aston Martin DB9 z motorem V12 i wspaniale brzmiące Maserati GranCabrio. Co z tego wyszło?
Nie będę nadmiernie spojlerował, bo nie temu ma służyć niniejszy wpis. Być może odzywa się we mnie odrobina nostalgii oraz wspomnienia, niemniej dobrze było zobaczyć brytyjską trójkę znowu razem. Niezła myśl przewodnia, dobra muzyka, świetnie brzmiące samochody i geniusz dziennikarski Richarda Hammonda – to chyba główne powody, dla których warto poświęcić dwie godziny i obejrzeć Sand Job, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Wiadomo, że od pewnego czasu tematyka motoryzacyjna niebezpiecznie miesza się tutaj z rozrywką, niemniej Sand Job to kawał niezłego kina dla zwolenników brytyjskich prezenterów. Reszty dowiecie się z programu. 🙂
źródło głównego zdjęcia: decider.com
No Comments