Isuzu D-Max LSE (2024)

Isuzu D-Max LSE 2024 – test

Tatuaż anime – odnowienie

Nie będziecie świadkami zażartego przepychania się z koniem, nie tym razem. Głównie dlatego, że pomimo bezpodstawnych oczekiwań dzisiejsze pikapy w znakomitej większości nie są kryminalistami z wytatuowaną szyją, natomiast poza całą otoczką twardego charakteru i ciężkiej pracy, mój dzisiejszy bohater pozbawiony tradycyjnego bagażnika okazał się zdatną do normalnego funkcjonowania maszyną. Czas pędzi nieubłaganie, a ja zadaję sobie pytanie, czy po trzech latach absencji pełen kontrowersyjnego uroku D-Max jest lepszym samochodem?

Miejmy to z głowy: dopóki nie byłem trochę mądrzejszy o pewną wiedzę żyłem w przekonaniu, że końcówka V-Cross zwiastuje nową wersję, która być może pozytywnie zaskoczy lub otworzy nowe możliwości, ale nie. V-Cross to doprawianie brudnemu dzikowi korony lub wymalowanie groźnego niedźwiedzia różowym kolorem. Okazało się bowiem, że to pakiet dodatków estetycznych – z mojego punktu widzenia kompletnie zbędnych, tym bardziej, że kosztuje to aż 8 750 złotych netto, a dostajemy poszerzone nadkola, relingi dachowe, nakładkę błotnika i przedniego zderzaka, emblematy na błotnikach oraz aluminiowe nakładki progowe. Nie wpływa to w żaden sposób na walory jezdne, użyteczność samochodu czy jego funkcjonalność, więc po co? Z mojego punktu widzenia to wynalazek dzisiejszych czasów, próba uczynienia samochodu roboczego z resorami piórowymi ładniejszym, bardziej estetycznym i korzystniej wpływającym na mentalność właściciela – zbędna próba. To znaczy wierzę i potrafię sobie wyobrazić, że niektórym będzie się to podobać, ale ja tego nie kupuję. Za to resztę samochodu już tak i trochę się cieszę, że to nie wersja dla mnie – ja otrzymałem bogato wyposażoną odmianę LSE w białym lakierze perłowym, interesującą naklejką biegnącą przez środek nadwozia i bardziej estetyczną zabudową „paki” aniżeli trzy lata wstecz. Mam głównie na myśli zastosowanie czegoś, co jako żywo przypomina schludnie ukształtowany spojler (ukształtowany z tworzywa sztucznego ABS), a nie kawał czarnej rury do trzymania swojej przyzwoitości. Nie wiem, bardziej mi to przypomina sportową motorówkę, a nie samochód przeznaczony do pracy, ale może to pokłosie słów ze wstępu? W każdym razie, wygląda to dobrze.

Względy estetyczne są dzisiaj ważne (czemu dałem wyraz poprzednim ustępem) – Isuzu D-Max może się podobać, w najbogatszej specyfikacji LSE zaoferuje dużo wyposażenia, dysponuje korzystnymi warunkami gwarancyjnymi oraz generalnie da się bardzo polubić ten samochód. Jasne, potrafię sobie wyobrazić, że mamy na rynku propozycje dysponujące mocniejszymi argumentami (patrzę na Forda Raptora) tudzież lepiej dopasowane oczekiwaniom europejskiego klienta (spogląda na Volkswagena z modelem Amarok), ale nie ma szczególnie na co narzekać. Jest bezprzewodowy CarPlay (w moim przypadku, tylko nie mogłem jednocześnie korzystać z radia i nawigacji Google, jakoś to się gryzło), siedzenia można podgrzać, reflektory całkiem efektywnie oświetlają drogę, a na hak zapniemy nawet 3 500 kilogramów. To naprawdę udany pikap, tylko jest delikatny niedosyt – już mówię o co mi chodzi…

Minęły prawie trzy lata, bo z regularnym D-Max’em widziałem się ostatnio w październiku 2021 roku, więc można by oczekiwać delikatnych modyfikacji tudzież kosmetycznych zmian in plus tytułowego samochodu. Tymczasem podłokietnik w dalszym ciągu jest dla mnie umieszczony zbyt daleko w tyle, multimediów nie przetłumaczono, adaptacyjny tempomat działa tylko do 130 km/h, a przyspieszanie odbywa się nierówno, systemy wsparcia dość szybko głupieją podczas obfitego deszczu, a silnik to doskonale znany i oszczędny diesel 1.9, ale przy tym bardzo głośny, słabowity i konkurencja oferuje dzisiaj więcej. Nie obrażam się na pewne niedociągnięcia, bardziej chodzi o stracony czas, który Isuzu (dopowiem jedynie, że Isuzu w Polsce jest częścią grupy #Astara) mogło efektywniej wykorzystać, trochę dopracować swój produkt i dzisiaj – mniemam – D-Max byłby zdecydowanie dalej, byłby lepszym samochodem. Byłby, a tak odnoszę wrażenie, jakbym płynął taką samą łódką, tylko pociągniętą olejną i delikatnie odświeżoną. No dobra – całkiem niezłą motorówką, ale z silnikiem z komara. Jak wspomniałem, delikatny niedosyt wynikający z próby czasu. Podsumowanie:

Recenzja wideo Isuzu D-Max’a LSE (2024)

Patryk Rudnicki

No Comments

Leave a Comment

*