Miej w sobie przekonanie
Trudno jest mówić o zeschniętym, pamiętającym skomplikowane kalambury zeszłego tygodnia kawałku ciasta, że to delicje mistrza kuchni. Trudno zachwalać porządek w mieszkaniu, kiedy w kącie widzisz kleksa z pasty do zębów, a gościnna toaleta wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy na popularnej stacji benzynowej. Takich przykładów można by mnożyć, ale prawda jest dosyć gęsta: czasami nie chcemy sprawiać komuś przykrości mówiąc, że kucharza to z niego raczej nie będzie lub sprząta, jak pięcioletnie dziecko sąsiadki. Robimy to z grzeczności, świadomie mówimy nieprawdę, zaklinając rzeczywistość, bo tak wypada. No więc mogę Ci obiecać jedno: moja recenzja najnowszego Rextona będzie absolutnie szczera. Zaczynamy…
Nie mogę powiedzieć, że moja dotychczasowa historia z marką SsangYong obfitowała w nieprzytomne zachwyty i przypominała wzajemne spijanie kremowej śmietanki. No raczej nie. Co prawda, Koreańczycy już na starcie dysponują w moich oczach dużym argumentem in plus, mianowicie: lubię motoryzację nieoczywistą, taką niekoniecznie popularną i znaną, ponieważ nierzadko bywa ona sporym zaskoczeniem. Przyznaję: dotychczasowe stosunki z marką SsangYong kwalifikowałem jako raczej szorstkie, z kilku powodów. Miałem do czynienia ze specyficznym Rodiusem, wczesnym jeszcze Korando, a później z jego wersją zmodernizowaną i za każdym razem dostrzegałem sporą aspirację Koreańczyków do podjęcia walki z europejskimi konkurentami, niemniej aspiracja była wszystkim, na co realnie można było liczyć. Zaawansowanie, technologia, nowoczesność konstrukcji, a nawet stylistyka wydawały się być niewystarczające dla wolno poruszającego się i przyzwyczajonego do sowitych biesiad z nutami alkoholowymi Niemca, którego do tej pory rozpieszczał komfort Mercedesa lub perfekcjonizm Audi (o chłodnym luksusie Volvo nie wspominam), ale już wtedy, zwłaszcza po modelu Korando, można było dostrzec, że SsangYong to bardziej ekscentryczny indywidualista, który potrzebuje czasu, żeby odpalić swoją osobowościową petardę. To dobry moment, by zaprezentować nowego Rextona…
Obiektywnie rzecz biorąc, i pomijam teraz nowego Torresa, Rexton to największy przedstawiciel gatunku, zdolny pomieścić do siedmiu osób (trzeci rząd kosztuje dodatkowo 5 000 złotych, ale proponowałbym odpuścić na rzecz większego bagażnika :-)), i teoretycznie najbardziej luksusowy, oferujący top rozwiązań w przypadku koreańskiej marki. Czy można rzeczywiście powiedzieć, że Rexton kwalifikuje się do grupy samochodów luksusowych? Pod względem dostępnego wyposażenia raczej tak, bowiem najbogatsza odmiana Sapphire może dysponować skórą Nappa o specyficznym zapachu, podgrzewaną kierownicą, obszernymi fotelami, które można grzać lub schładzać, armią systemów bezpieczeństwa, do których jednak należy mieć anielską cierpliwość, bo różne piknięcia, dżingle i alerty są tutaj na porządku dziennym (na szczęście można je umiejętnie wyciszyć), czy panoramiczny dach, którego w recenzowanym egzemplarzu akurat zabrakło. Nie było też wyświetlacza przeziernego i to raczej opcja, której w cenniku Rextona w ogóle nie uświadczysz, ale czy przez to egzystencja na pokładzie omawianego SUV-a wydawała się gorsza? Odpowiem subiektywnie, że nie. Bezpieczną przystanią luksusu i komfortu bym tego samochodu nie określił, bo jednak resorowanie zawieszenia ma swoje ograniczenia i Rexton jest raczej daleki od płynięcia nad wszelkimi nierównościami – i to pomimo zastosowanego na tyle zawieszenia wielowahaczowego, ale ma to swoje uzasadnienie, o czym za moment. Słówko jeszcze o designie: robi ten samochód wrażenie, jeszcze bardziej po modernizacji z października 2020 roku, ale muszę przyznać, że największy model kontrowersyjnej w oczach Polaków marki, akurat od samego początku wyglądał całkiem dojrzale i perspektywicznie. Druga generacja zauważalnie to pogłębia, nawet, jeśli nie gra mi coś z proporcjami ów samochodu. Ten efekt mogłyby, jak sądzę, zniwelować większe obręcze, a takie są dostępne, w rozmiarze 20 cali (testowany egzemplarz miał o dwa cale mniejsze).
Dlaczego rozumiem, choć niełatwo jest mi zaakceptować ograniczony komfort ze strony zawieszenia? Wiesz, Rexton, jak na zniewieściałe czasy ogromnych samochodów typu SUV, które nierzadko dodatkowo się jeszcze usztywnia, to wyjątek, na który można spoglądać z niekłamaną satysfakcją. W gruncie rzeczy bowiem, to samochód oparty na konstrukcji ramowej, który domyślnie napędza koła tylne, za dopłatą 9 000 złotych dorzuca jeszcze napęd realizowany na koła przednie i w odpowiedniej wersji można nim pociągnąć do 3,5 tony dodatkowego ekwipunku z hamulcem. Teraz obraz doskonale wyposażonego i nowoczesnego krążownika polskich autostrad nieco się zaciera, na rzecz obrazu niezłomnej ciężarówki, ale to właśnie taka niespotykana już obecnie hybryda dwóch światów. Bez wątpienia pasuje więc do niej wysokoprężny, mocarny silnik o pojemności 2.2, mocy 202 koni mechanicznych i momencie obrotowym 441 niutonometrów, przemilczając nawet fakt, że to jedyny dostępny w tym samochodzie motor. Skrzynia to zaś relatywnie nowoczesny automat, który ma w zanadrzu osiem biegów, działa całkiem gładko i doskonale pasuje do charakteru murarza, który wybił się do elit bywających w handlowych centrach snobistycznej uciechy. To podsumowuje nieco recenzowany pojazd…
Zdecydowanie Rexton (i to mnie bardzo cieszy) nie jest zadufanym w sobie właścicielem drogiego zegarka, który uznaje kawę wyłącznie z publicznej, amerykańskiej sieci. To nie jest zmanierowany bywalec siłowni dla celebrytów. Po Rextonie owszem widać odniesiony sukces i prowadzenie życia na satysfakcjonującym poziomie, ale zachowuje on przy tym jeszcze zdrowy balans. Nie boi się grzebania w ziemi, samodzielnej naprawy w garażu czy pracy w ogródku. Można ronić do niego uzasadnione jednakowoż pretensje, że nie oferuje takiego komfortu, jakiego byśmy się po nim spodziewali, ma drobne braki wyposażenia, pedał hamulca „bierze” zaskakująco nisko, grafiki zegarów potrafią się delikatnie przycinać i wciąż panuje w nim aura takiej koreańskiej, choć nieuzasadnionej trochę niepewności, świadomość oferowania podobnych rozwiązań, które dla nas, Europejczyków, mogą się jednak wydawać niedoskonałe, ale to kwestia postrzegania. Tak ma być – połączenie dobrego luksusu, wyciszenia i braku odczuwania prędkości, które szybko polubimy, satysfakcjonującego poziomu jakościowego z trochę wszechstronnym charakterem i relatywnie głośnym dieslem, które otwierają wiele dodatkowych możliwości, za ułamek ceny podobnej pod względem hołdowanych wartości Toyoty Land Cruiser. To powinno być kuszące, oczywiście dla świadomych dokonanego wyboru kierowców, zatem pozostaje ostatnia kwestia: akceptacja przed samym sobą, że na podjeździe zaparkowaliśmy pojazd marki SsangYong…
Opracowanie: Patryk Rudnicki
Zdjęcia: Bartosz Kowalewski / BKfoto
No Comments