Mój stosunek do samochodów dostawczych jeszcze niedawno przypominał istnienie korkociągu – wiedziałem, że to potrzebne i generalnie ludzie korzystają z tego niezwykle chętnie, ale mnie to raczej nie dotyczyło. Trochę się pozmieniało (i chętniej sięgam po ów korkociąg) – maszyny użytkowe w określonym stopniu zagościły w mojej codzienności, choć nadal przypomina to regularny kontakt z sąsiadem, z którym jednak nie chcesz dzielić wspólnych tematów, tym niemniej właśnie dlatego pojawiło się u mnie świeżutkie Renault Kangoo i nie myślcie sobie – choć dostawczak, potrafił bezczelnie obnażyć „mało urodziwe nogi” konkurencji.
Podszedłem do tego samochodu na zasadzie: dowieź mnie szczęśliwie do celu, zagwarantuj minimum komfortu i puść chociaż kilka przyjemnych utworów z radia. Trochę zdębiałem, kiedy zobaczyłem faktyczne możliwości wyposażeniowe poczciwej „Renówki”, z pewnością wystarczające. Znaczy, wiedziałem już wcześniej, że aktualnie oferowane małe samochody dostawcze nagle sroce nie wypadły spod ogona, niemniej reflektory w technologii LED? Dwustrefowa klimatyzacja automatyczna, bezkluczykowy dostęp i elektrycznie składane lusterka? Sensowne multimedia z nawigacją oraz interfejsami smartfonów? Półskórzana tapicerka i dobrej próby kamera w miejsce lusterka wstecznego? Tempomat uznałem za coś bardziej oczywistego, a srebrny lakier nadwozia za prawdopodobne widzimisię nowego właściciela. Przyjemne i wiele obiecujące zaskoczenie, jakby Kangoo niedaleko padało od aktualnego Clio chociażby… I Dustera, będąc uczciwym.
Jak prezentowała się reszta? Zapraszam do testu wideo…
No Comments