Zasadzałem się na ten samochód, jak łowiący dorodną sztukę myszy kot. W końcu się udało – nie mogę powiedzieć, że poznałem Renault Mégane piątej generacji tak dobrze, jak zna się małżeństwo po trzydziestu latach stażu, niemniej pokonałem elektrycznym hatchbackiem paręnaście kilometrów gąszczu miejskiego i rzecz jedną mogę przyznać: nie dziwię się, że Mégane E-TECH otrzymało tytuł najlepszego samochodu bieżącego roku w Polsce…
Na początek drobne ubolewanie: szkoda, że Francuzi nie opracowali tego piątego wcielenia również, jako wariantu spalinowego – ależ to byłaby mocna propozycja. Chwilowe obcowanie z tą mocniejszą wersją elektrycznego Mégane, a więc o mocy 218 koni mechanicznych, przypominało mi trochę lizanie oblanego lukrem ciastka przez szybę, niemniej wnioski były jasne: auto potrafi być zrywne i tych 218 koni to wartość absolutnie satysfakcjonująca (mój egzemplarz na okrągło wierzgał przednimi kołami, bo trafiłem na srogą zimę i nieoczyszczoną do końca drogę), natomiast wersja konfiguracyjna techno, czyli ta środkowa, już była całkiem bogato wyposażona. Oczywiście Mégane piąty, z racji tego, że reprezentuje pełną gębą elektryfikację w oryginalnym wykonaniu Renault, już na starcie powinien być technologicznym pokazem siły oraz możliwości, więc kompletne oświetlenie w technologii LED nikogo dziwić nie powinno. Więcej: nietypowo ułożona kabina oraz całkiem oryginalna stylistyka pojazdu również nie powinny wywoływać unoszenia brwi – dla mnie jednak istotniejszy okazał się fakt, że ferwor szaleńczego wymyślania i stylizowania, nie przesłonił Francuzom rzeczywiście ważnych aspektów, czyli praktycznie rozplanowanego wnętrza, miejsc, gdzie można odłożyć kubek z gorącą kawą czy podręczne drobiazgi, przesuwany i otwierany podłokietnik, intuicyjną obsługę czy niski poziom skomplikowania całego wyposażenia. Z tym ostatnim jeszcze bym jednak uważał, ponieważ Mégane V dysponuje również nowymi multimediami z gigantycznym ekranem centralnym, który początkowo może nieco przytłaczać swoim rozmiarem, niemniej większy problem upatrywałbym w jego intuicyjności – to multimedia oparte już na systemie Android, więc, teoretycznie, znakomita to informacja. Mój szczery uśmiech wywołało jednak tylko łatwo dostępne Google Maps – z resztą musiałbym się udać na kilkudniową randkę, by ocenić to rozwiązanie bardziej rzetelnie. Wykonanie? Na pierwszy rzut oka niezwykle porządne, zwłaszcza spasowanie poszczególnych materiałów. Prowadzenie? Pod względem komfortu resorowania zdecydowanie czuć było rozmiar aluminiowych felg (20 cali), niemniej resorowanie samo w sobie wydało mi się udanym szpagatem pomiędzy komfortem, a precyzją jazdy, podobnie zresztą, jak działanie układu kierowniczego.
Reasumując: nie jestem wstrząśnięty, ale bardzo pozytywnie zaskoczony, z apetytem na więcej. Mégane E-TECH sprawia wrażenie doskonale odrobionej lekcji, dopracowanego niemalże pod każdym aspektem produktu, który na dodatek nie zatracił po drodze swojej identyfikacji – oryginalności. Bez wątpienia to jeden z najlepszych (a może i najlepszy?) elektryków, z jakimi mierzyłem się w bieżącym roku i samochód mający wspaniałe zadatki na bycie szalenie udanym… Samochodem właśnie. Póki co nie oceniam tytułowej propozycji, jako konstrukcji elektrycznej, bo powiedzieć mógłbym jedynie, że to całkiem szybki samochód z teoretycznym zasięgiem na poziomie 450 kilometrów, a to jak powiedzieć, że śnieg jest opadem atmosferycznym koloru białego.
No Comments