Bajaderka o kowalu i zaginionym sensie
Zygmunt stanowił obraz przykładnego, rzetelnego i godnego naśladowania (w oczach rządzących państwem) obywatela. Płacił nakładane podatki, wychowywał dzieci, nie planował wyjazdu za granicę i uczciwie pracował w niezbyt zadbanym studiu, ale to jedynie dlatego, że reprezentował wymarły już i zapomniany trochę zawód – był kowalem. Cała rodzina sypała w jego stronę drogocennymi radami, że nikt dzisiaj nie używa już koni, że będzie na tym stratny i korzystniej byłoby się przebranżowić, otwierając warsztat oponiarski, ale do Zygmunta takie argumenty nie trafiały. Był to bowiem człowiek z misją, poczuciem zrobienia czegoś pożytecznego i słusznego, a w ramy tych założeń nie wpisywało się zarobkowe jeżdżenie samochodem i namawianie ludzi na rzeczy, których nie potrzebują. Los uśmiechnął się do kowala, ponieważ cudownego, słonecznego dnia – wbrew podcinającym naszemu bohaterowi skrzydła – nadeszło bardzo specyficzne zamówienie…
Do spróchniałych drzwi studia zapukał elegancko ubrany jegomość – widać było, że nie reprezentował bynajmniej klasy robotniczej, a raczej grupę zamożniejszych obywateli. Kowal był zdziwiony. „Czyżby zabłądził?” – pomyślał. „A może chce mnie parszywie naciągnąć i zaprosić na prezentację zestawu garnków, których przecież nie potrzebuję?”. Zamiary przyodzianego w garnitur jegomościa okazały się jednak dobre i sprawiedliwe – jego ekipa przygotowywała się do kręcenia scen batalistycznych do filmu historycznego i potrzebowali odpowiednio przygotować sto pięćdziesiąt koni do roli. Zamówienie całkiem spore, choć nie czyniące od razu z kowala zamożnego reprezentanta polskiego społeczeństwa, niemniej wzgardzenie byłoby ogromnym błędem. Stawka zatem ustalona, czas ustalony, transport „aktorów” po stronie organizatorów, a kowal zarobiony. Po wykonaniu zlecenia i uściśnięciu wielu dłoni, Zygmunt powrócił do standardowego rytmu dnia codziennego, ale jak się miało szczęśliwie okazać, na bardzo krótko. Jego telefon się bowiem rozdzwonił – o usługi Zygmunta pytała cała branża filmowa, bo wcześniejszy zleceniodawca polecił naszego kowala dalej, kalendarz pękać zaczął w szwach, a Zygmunt nie wyrabiał z ładowaniem swojego telefonu komórkowego. Tak niewiele trzeba było do prawdziwego sukcesu i miarodajnej prosperity. A może właśnie trzeba było tak wiele?






Puenta tej krótkiej opowiastki brzmi następująco: możesz wychodzić od niczego, zajmować się profesjonalnym cerowaniem skarpet i w oczach innych ludzi, nawet pozornie tych najbliższych, którzy życzą Tobie przecież wszystkiego najlepszego, być na dnie społecznego awansu i rozwoju, ale to nie te czynniki decydują o Twojej karierze. Jedynym powodem jesteś Ty sam – Twój upór, sumienność, chęci, sympatia do tego, co robisz, oraz pasja. Mając bowiem takie zaplecze wartości oraz będąc przekonanym o sukcesie, to życie dostarczy resztę najpotrzebniejszych środków lub sposobów, by cel został w określonym stopniu zrealizowany. Mogą Tobie mówić: „to się nie sprzeda, bo jest prostackie i tanie”, a Ty z dumą odnotujesz kolejny znakomity rok z satysfakcjonującymi wynikami…
No, to chyba całkiem wiele mówi o produkcie (i marce, która go zbudowała), który do mnie trafił…






































No Comments