Sport, którego możesz nie potrzebować
Wygląda to dobrze, zadziornie, nawet bojowo, ale nie sprowokujesz nikogo do amatorskiego wyścigu spod czerwonej patelenki. Może zabrzmi to w sposób oczywisty, ale Škodzie nie zależało raczej na budowie sportowego crossovera i takim widoczny na zdjęciu głównym Karoq nie jest. Po co zatem angażować ludzi, wydawać pieniądze, opracowywać inny projekt i z pompą organizować kampanię marketingową? No dobra, może nie z taką pompą, ale jak zawsze chodzi o jedno magiczne słowo: dywersyfikacja.
Jeśli zatem ciężkie głowy analityczne w Škodzie dokonały stosownych obliczeń i pojawił się choć cień szansy, że ktoś zechce wydać na to pieniądze, to kwestią czasu było powstanie wersji SportLine nagłówkowego samochodu. Co to oznacza dla nas – klientów? Zmienioną stylistykę zderzaków, obramowanie atrapy chłodnicy i lusterka boczne w kolorze czarnym, w testowanym przypadku 19-calowe, całkiem urodziwe obręcze i stosowne oznaczenia na przednich błotnikach. Powiecie: niewiele, więc ja dorzucam okleinkę na boczkach drzwiowych imitującą włókno węglowe, spłaszczoną u dołu kierownicę z perforacją i znakomicie wyglądające, kubełkowe fotele, w które człowiek z przyjemnością się zatapia i tak sobie siedzi długie kilometry, ale wysiada z lekkim bólem w okolicy lędźwi. Testowany egzemplarz nie posiadał niestety regulacji podparcia tegoż odcinka pleców i na dystansie prawie 1400 kilometrów, jakie pokonałem Karoqiem SportLine, było to odczuwalne. Co poza tym? Czarna podsufitka – niektórym przypadająca do gustu, innym nadmiernie zaciemniająca wnętrze, ale bez wątpienia dopełniająca sportowy sznyt wizualny prezentowanego auta.
No właśnie, wizualny. Czy Karoq w odmianie SportLine daje jakiekolwiek nadzieje, że użytkowanie będzie okupione choć odrobiną emocji? Jeśli uczucie tajemniczego podniecenia ma wzbudzać sztucznie podbijany dźwięk silnika, to jasne, że tak. Na resztę z kolei odpowie Wam poniższe wideo:
Pewne rzeczy nie ulegają zmianie i tak jest w przypadku crossovera z Czech – te negatywne rzeczy, bo niestety o ile delikatnie trzeszczące otwory wentylacyjne można wybaczyć lub optymistycznie podsumować, że „to się pewnie zmieni przy okazji liftingu”, o tyle trzeszczących z bólu uchwytów drzwiowych już wybaczyć nie potrafię. Nie wiem tylko, czy to uchwyty tak cierpią, czy raczej uszy pasażerów, bo jako ewidentne niedopracowanie recenzowanego modelu, wymaga to jak najszybszej poprawy. Tak poza tym w Karoqu SportLine jest przyjemnie cicho i komfortowo, kabina wystarczająco przestronna, sam pojazd może być nowocześnie i bogato wyposażony, a na co dzień sprawiać wrażenie dobrego kumpla. W porządku, nie zabrzmiało to wybitnie dobrze, ale chcę zwrócić uwagę na sam fakt dywersyfikacji gamy wspomnianego modelu. Karoq jako samochód, to naprawdę dopracowany i przyjemny wizualnie produkt, oczywiście nie jest idealny, ale doskonale wiemy, że takie samochody nie istnieją (z obiektywnego punktu widzenia). Dopłata 29 500 złotych do wersji SportLine, względem zwykłego Karoqa, oznacza bowiem w moich oczach, że dostajemy crossovera nieco bardziej sportowo wyglądającego, ale to wciąż ten sam Karoq – z podobnie pracującym zawieszeniem DCC, które nie gwarantuje większego poziomu sztywności (zresztą, nie byłby on raczej potrzebny), podobną przestrzenią w środku, podobnym trybem Offroad czy podobnym wyposażeniem, a wciąż mówię o Karoqu SportLine z 1.5-litrowym silnikiem TSI. Testowane 2.0 TSI o mocy 190 koni mechanicznych kosztuje minimum 135 550 złotych, więc dopłata jest jeszcze większa, niemniej do tego rozwiązania warto dopłacić. Marketingowe słowo „SportLine” pozostawiam zaś w tym przypadku Waszej indywidualnej ocenie.
Opracowanie: Patryk Rudnicki
Zdjęcia: Bartosz Kowalewski
No Comments