Renault Clio E-TECH techno (2023)

Renault Clio E-TECH techno (2023) – test

ABC modernizacji

Udany lifting, naciąganie zmarszczek, uporczywe korygowanie swojego peselu (jakkolwiek to nazwiemy, w rzeczywistości nie ma to większego znaczenia) – co to dokładnie znaczy? W moim pojmowaniu codzienności to zgrabne i mało inwazyjne zatuszowanie pewnych niedoskonałości, a w ujęciu motoryzacyjnym dobrze by jeszcze było, gdyby ów tuszowanie przekładało się wymiernie na wyniki sprzedaży. Renault miało trudny orzech do zgryzienia, ponieważ, biorąc pod uwagę wspomnianą definicję modernizacji, było zmuszone pochylić się nad zagadnieniem aktualnego modelu Clio – samochodu przecież udanego, ale pozbawionego cudownej odporności na upływający czas. Pytanie zatem brzmiało: co zrobić lub zmienić, aby zachować atrakcyjność piątej generacji popularnego hatchbacka, natomiast jednocześnie tchnąć w jego miejskie nozdrza więcej życia, świeżości oraz efektu nowoczesności? Sprawdziłem to…

Powiedzmy to sobie absolutnie szczerze: Clio nie będzie sprawiać wrażenia totalnie nowej konstrukcji – z powodzeniem czuć tutaj dotychczasowego przyjaciela z francuskiego miasta Sochaux, który zachował swoje największe zalety, niemniej ostatni urlop w tureckiej Bursie (Słowacja brzmi tak jakoś mało egzotycznie) przyniósł kilka znaczących modyfikacji. Primo: stylistyka, która w dosyć nieoczywisty sposób dodała Clio pewnego rodzaju agresji, przy czym radzę głównie o przedniej części samochodu, bo zmiany tylne ograniczyły się do czegoś, co 10 lat wstecz zostałoby określone mianem efektu „lexus look”. Renault zmieniło tam bowiem lampy i mam wobec nich raczej neutralny stosunek, natomiast wspomniany front… Nowoczesny, ze świeżym emblematem francuskiego producenta czy dużymi kierunkowskazami w technologii LED – niby agresywniej, typowo po francusku, choć najbardziej przebija się tutaj dla mnie wspomniane określenie „nowoczesność”. Można sobie dodatkowo pogłębić efekt agresywnej stylizacji, zamawiając kompletację R.S. Line, niemniej recenzowana techno stanowi udany obraz miejskiego hatchbacka według nieoczywistego wyobrażenia Francuzów na miarę XXI. wieku. Tutaj w kolorze szarym rafale – wymagającym dopłaty 2 400 złotych, niemniej efekt perły w słońcu jest moim zdaniem tego warty. Podoba mi się to „nowe” Clio.

Co w kabinie? No tutaj zmiany przypominają mi hol w brukselskim gmachu – siedzibie Unii Europejskiej, gdzie zapadają ważkie decyzje, a gospodarka motoryzacyjna potem leży i kwiczy z bólu. Cóż, wspomniany hol nie zmienił się praktycznie w ogóle na przestrzeni lat, choć zaraz, chwileczkę – zmienił się pod kątem promowania ekologicznego stylu życia i takiego właśnie prowadzenia biznesu. „Jesteśmy zieloni, bardziej nie możemy już chyba być i ratujemy światową faunę i florę, dlatego kierownicę odświeżonego Clio estetycznie obłożyliśmy wegańską skórą, na boczkach drzwiowych i desce rozdzielczej spotkacie przyjemny w dotyku materiał, a podsufitkę wyściela teraz materiał z odzysku”. Nie zdziwię się, jeżeli podsufitka w tym samochodzie była kiedyś zanieczyszczającymi środowisko butelkami, choć mówię to z pewną jedynie dozą prawdopodobieństwa. Dla jasności: to słuszna idea, godna pochwały i podkreślenia, niemniej poza materiałami, które z punktu widzenia estetycznego wyglądają bardzo dobrze (nie wiem, jak będzie z utrzymaniem ich w czystości), nie zmieniło się nic. Dobra, zmienił się dźwięk kierunkowskazów – teraz jak w Australu. Rozplanowanie kokpitu natomiast, multimedia, ergonomia – wszystko pozostało takie, jak przed modernizacją, czyli udane, całkiem dopracowane i estetycznie podane. Niczego tak naprawdę mi tutaj nie brakowało, a recenzowany egzemplarz stanowił dodatkowo przykład, jak można zostawić ponad 122 tysiące złotych i nabyć sztandarowy przykład samochodu miejskiego. Nie powiem, że to kwota bez pokrycia, bo dostajemy w zamian dużo wyposażenia (podgrzewaną kierownicę i fotele, adaptacyjny tempomat, reflektory w technologii LED, audio BOSE, w zasadzie komplet systemów bezpieczeństwa i wsparcia kierowcy, wspomaganie parkowania z kamerą czy pokazywanie znaków drogowych na cyfrowych zegarach, które działa jednakowoż beznadziejnie) i mocniejszą o 5 koni względem starszej wersji hybrydę. Mówiąc jednak o hybrydzie, mogę tak naprawdę jednocześnie podsumować testowanego mieszczucha…

Recenzja wideo poliftingowego Renault Clio

Konstrukcyjnie wspomniana hybryda jest nadal skomplikowana, jak studium egzemplarza książki „Prawo o ruchu drogowym”, ale nie przeszkadzało mi to nadmiernie dopóki efektywnie spełniało dedykowaną rolę i odwdzięczało się niskim zużyciem paliwa. Teraz mamy 145 koni mechanicznych, więc dynamika nadal stoi na satysfakcjonującym poziomie, a działanie ów hybrydy to w dalszym ciągu niezgłębiona tajemnica, która przeraża mnie swoim poziomem francuskiego podejścia (czytaj: skomplikowaniem), ALE wypełnia pokładane z wiarą nadzieje i można być z tego rozwiązania naprawdę zadowolonym. Spalinowa część układu efektywnie doładowuje akumulator, w obrębie miasta samochód w znakomitej większości porusza się na prądzie, zdecydowanie potrafi być oszczędny (nawet w trasie, do 120 km/h, zużywa niecałe 5 litrów), choć należy pamiętać, że cały układ pracuje raczej głośno, silnik 1.6 uruchamia się, jak nieokrzesane kaszlnięcie pracownika kopalni, a jego wyłączenie i przełączanie się w tryb elektryczny skutkuje nieprzyjemnym szarpnięciem całym nadwoziem. Skrzynia biegów też potrafi efektownie szarpnąć pojazdem, dlatego układ hybrydowy w Clio to dla mnie taki dwuletni smartfon po gwarancji – doświadczamy wielu sytuacji podczas użytkowania, gdzie nie jesteśmy zadowoleni, a w głowie nieustannie kołacze tysiąc pomysłów, jak efektownie rozłupać to urządzenie na kawałki, niemniej wciąż go użytkujemy, bo nie wyobrażamy sobie zmiany, przyzwyczailiśmy się i będąc absolutnie szczerym, działa przecież bardzo dobrze, pomimo swoich niezrozumiałych kaprysów, ale, no właśnie…

Clio pozostanie dla mnie sztandarowym przykładem samochodu od Renault do miasta – w takich warunkach, czyli wałęsania się po zatłoczonych parkingach centrów handlowych, wspomniana hybryda będzie miała najwięcej sensu. Poza tym odnoszę nieodparte wrażenie, jakby celem wspomnianego liftingu dla inżynierów Renault, było uczynienie z Clio jeszcze większej błyskotki, niż dotychczas. To nie jest złe – przecież każdy by się ucieszył, że jego samochód wygląda jeszcze bardziej efektownie, idąc jednocześnie z duchem czasu i wyrażając sztandarowe wartości czasów, w jakich przyszło nam funkcjonować. Na tym polu Renault wykonało kawał solidnej roboty, ale nie czuję, żeby to była konstrukcja dojrzalsza. Nie poprawiło się działanie układu hybrydowego, wyciszenie kabiny nadal stoi na poziomie średniej klasowej, zawieszenie resoruje jędrnie, co wymaga przyzwyczajenia lub zwyczajnie akceptacji, za to spasowanie materiałów jest bardzo dobre. Rzeczywiście czułem się, jak za kierownicą starszego wariantu po delikatnym tuningu wizualnym, ale, no właśnie – może oczekiwałem zbyt wiele? Bo podsumowując tę szarą kompletację samochodu miejskiego, to przecież w dalszym ciągu bardzo kompetentna, nieźle jeżdżąca i działająca propozycja, natomiast wspomniany lifting przyniósł tutaj zmianę relatywnie mało inwazyjną, więc powinno być wszystko jak w najlepszym porządku. W końcu to „jedynie” kosmetyczna modernizacja, a w przypadku takich zabiegów jakiekolwiek zmiany są dozowane z największą precyzją i dokładnością. W tym przypadku lepsze nie jest wrogiem dobrego – jest zwyczajnie inaczej, choć wciąż równie dobrze.

PS. Nadal pozostał w ofercie wariant benzynowy z fabryczną instalacją gazową, czyli synonim oszukania systemu finansowego i samochód, który będzi miał sumaryczny zasięg na poziomie 900 – 1 000 kilometrów. Szach-mat.

Opracowanie: Patryk Rudnicki
Zdjęcia: Bartosz Kowalewski / BKfoto
  

No Comments

Leave a Comment

*