Alpine A110 GT (2022)

Alpine A110 GT (2022) – test

Motoryzacyjny Graal

O Alpine mam bardzo wysokie zdanie, a wynika to z prostego faktu: inżynierowie stacjonujący w Dieppe, nie robią swoich produktów na siłę. To nie jest organizacja elegancko poubieranych biznesmenów, którzy z gorliwością religijnego wyznawcy dokonują obliczeń rachunku prawdopodobieństwa, czy ich samochody trafią do szerszego grona odbiorców, czy zainteresuje się nimi głęboka nisza, dająca co niedzielę hojną ofiarę na tacę. Z dużym prawdopodobieństwem uważam, że wspomniana grupa klientów czym prędzej winna zamknąć tę recenzję, bo nie znajdzie tutaj niczego interesującego. Podobnie zresztą, jak dojrzali mężczyźni, którzy najwyraźniej poczuli głęboki, przeszywający napływ miłości, a ich największym hobby została rodzina. Teraz, w sweterku z nadrukiem renifera, przeszukują zapewne sieć w poszukiwaniu bezpiecznego i pakownego kombi produkcji szwedzkiego Volvo, a ja sobie myślę, że to może być nawet fascynujące. Do brzegu – to nie ta recenzja i nie ten samochód. Inżynierowie Alpine muszą bowiem nosić wygodną odzież, ustaloną godzinę traktować jak wizytę u mamy na obiedzie i relaksować się wieczorami przy użyciu środków uzależniających. Wcale nie twierdzę, że to grupa nieodpowiedzialnych ludzi – oni zwyczajnie muszą wiedzieć, kiedy należy zachować powagę, a kiedy można poluzować krawat. Zupełnie, jak ich produkt A110, choć stroniłbym od nazywania tego samochodu „produktem”.

Z A110 jest niczym z łóżkiem wodnym – albo pokochasz „dryfowanie po sennych odmętach”, albo puścisz efektownego pawia, stwierdzając, że nigdy więcej. A110 jest małe, relatywnie ciasne, pomieści dwie osoby i nie ma zupełnie sensu, jeśli oceniać tę konstrukcję przez kolorowy pryzmat użyteczności. Nie ma schowków (chyba, że dodatkowo zamówisz stylową torebeczkę za plecami), cupholderów, kieszeni w drzwiach czy miejsca na okulary przeciwsłoneczne, z powodu bardzo prostego: to nie jest propozycja na bulwary, dla przyzwyczajonych do wystawnego funkcjonowania lanserów czy żon z większymi okularami, niż głowa, i niech Cię nie zwiedzie lakier nadwozia testowanego egzemplarza, przypominający opalonego golfistę z Palm Springs. Gwoli ścisłości: to jeden z elementów, jakie pojawiły się w A110 po drobnej modernizacji, tak drobnej, że w zasadzie nikt by nie zauważył. Przeprowadzony lifting przypomina mi scenkę, w której prosisz siedmiolatka o lekkie dopracowanie namalowanego i uroczego w swej prostocie obrazka, po czym ów siedmiolatek domalowuje kropkę i zadowolony oznajmia, że gotowe. Tak sobie myślę: samochody pokroju A110 w zasadzie nie muszą przechodzić modernizacji, bo też nie walczą o klienta swoim zaawansowaniem i łechcącymi ego gadżetami – one traktują starzenie, jak przywilej. Ok, nazwa handlowa tej opalenizny to Pomarańczowy Fuji, ale spójrz na te kształty i proporcje. Doskonałe. A110 nie zmieniło sylwetki od 2017 roku, kiedy to dumnie wkroczyło na rynek, i bardzo dobrze! W dalszym ciągu wygląda oryginalnie, zadziornie, charakternie i z pazurem, a jednocześnie nawiązuje do historii marki, którą wspominałem przy okazji randki z wariantem A110 S dwa lata wstecz. Kreatywne zaplecze Alpine zmieniło jednak przy okazji liftingu jedną, bardzo istotną rzecz, pomijając oznaczenie wersji z tyłu (i to zmiana pozytywna, żeby nie było lamentowania): multimedia. Teraz A110 dysponuje kombajnem informacyjnym Renault, zdecydowanie bardziej intuicyjnym, a poza wszystkim posiadającym łączność ze smartfonami. Alpine jednak twierdzi, że otrzymana przeze mnie wersja GT, jest dobrym rozwiązaniem pod kątem dłuższych tras i generalnie użytku na co dzień. Mam odmienne zdanie…

W porządku: GT jest doskonale zbalansowanym pod kątem dostarczanych emocji wyborem, ponieważ standardowo marka daje nam ten mocniejszy wariant silnika 1.8 turbo, a więc 292 konie mechaniczne, sportowo brzmiący wydech, a jednocześnie obietnicę wyższego komfortu. No cóż, pojęcie „komfort” w przypadku Alpine winno być traktowane ze sporym dystansem. Wielu producentów samochodowych opisując swoje nowoczesne konstrukcje silnikowe o pojemności kartonu mleka, też używa związków frazeologicznych w typie „nadzwyczaj dynamiczny” czy „zaskakująco i wymiernie oszczędny”, a rzeczywistość okazuje się bezlitośnie to weryfikować. A110 GT faktycznie resoruje nieco bardziej komfortowo, ale w stosunku do wersji S, niemniej to nadal piekielnie sztywna metoda pokonywania jakichkolwiek nierówności. Możesz sobie nawet zamówić (tak, jak w recenzowanej sztuce) wyjątkowo eleganckie, bo pokryte brązową skórą fotele, do tego brązowe pasy bezpieczeństwa i nawet deska rozdzielcza oraz kierownica zostaną wyłożone ów materiałem (czy tylko mnie połączenie brązu z niebieskimi przeszyciami oraz pomarańczowym lakierem wydaje się trochę festiwalowe i dziwne?), ale to nie zmieni A110 w doskonałego pożeracza kilometrów, długodystansowca w szarym dresie. Fotele, choć eleganckie, podgrzewane (opcja) i obciągnięte skórą, to są nadal tymi samymi, wymagającymi oraz przygotowanymi do bardziej sportowego jeżdżenia kubłami – zaskakująco wygodnymi oraz trzymającymi ciało, jak rodzice niemowlęcie podczas chrztu kościelnego, niemniej to nadal kubełki z jasnym przekazem. Są dwa bagażniki, ale maszynka do golenia też ma dwa ostrza i często nic z tego nie wynika, nie ma gdzie postawić kubka z gorącą kawą, brakuje tradycyjnego podłokietnika, karoseria jest mocno podatna na podmuchy wiatru, zaś wyposażenie podręczne winno się ograniczyć do paczuszki chusteczek higienicznych, więc śladowo bardziej komfortowe zawieszenie i wygodne, choć twarde fotele nie przekonują mnie o słuszności określenia „Gran Turismo”, nie w tym przypadku. A110 GT jest innym zwierzęciem, innym gatunkiem…

Z mojego punktu widzenia to w dalszym ciągu maszyna niezwykle bezpośrednia, dająca swojemu kierowcy poczucie wyjątkowego zespolenia i komunikatywności z urządzeniem, samochód żyjący całym sobą i dobitnie informujący swojego kierowcę, czego potrzebuje oraz jak aktualnie mu się wiedzie. Silnik na wolnych obrotach wywołuje delikatne wibracje, a podczas gwałtownego przyspieszania, grzmi układem wydechowym i huczy zasysanym powietrzem. Odpuść pedał gazu, a samochód poczęstuje Cię znakomitym popcornem z tyłu, posłusznie skręci tam, gdzie mu nakażesz układem kierowniczym i zapewni absolutny brak anonimowości na drodze. Ludzie wystawiają kciuki do góry, małe dzieci zastygają w bezruchu, a pryszczaci nastolatkowie robią zdjęcia (prawdę mówiąc, to nie tylko nastolatkowie). Za to, między innymi, tak bardzo lubię ten samochód – bo nie jest nudny. Śmiało za to mogę powiedzieć, że to propozycja bardzo niszowa, rzadko spotykana, oryginalna, a przez to i droga – recenzowany egzemplarz, z dobrym audio Focal, dumnym pakietem schowków i lakierowaną pod kolor nadwozia blachą w środku, to koszt mniej więcej 335 tysięcy złotych. Prawdę mówiąc, mógłby kosztować i czterysta tysięcy, a i tak byłby wart ładunku emocjonalnego, jaki ze sobą niesie.

Osobiście wolałbym jeszcze ostrzejszy wariant S, ale nie o subiektywne wybory tutaj chodzi. Motoryzacja XXI. wieku chce być postrzegana, jako nowoczesna, pełna władczych gadżetów, ekologiczna i znakomicie wypadająca pod względem cyferek w excelowskich tabelkach. A110 GT również wypada godnie pod względem statystycznym – chodzi o stosunek mocy do niewielkiej masy całego pojazdu. Takie właśnie drobnostki oraz ciekawostki definiują tytułowy samochód. On wymyka się ucieranym schematom, nie jest praktyczny, użyteczny i przestronny, ale jest zabójczo prawdziwy. Mam w nosie panel klimatyzacji z Renault Clio czwartej generacji, archaiczną i przestarzałą obsługę tempomatu czy dźwigienkę od wycieraczek sprzed 10 lat – dopóki A110 GT będzie ode mnie wymagało, by je definiować poprzez charakter, jakim się odznacza, a nie poprzez reprezentowane liczby, dopóty będzie to propozycja na mojej liście okraszonej napisem „must have”. Jeśli szukasz czegoś niepopularnego, wyjątkowego i prawdziwego, samochodu, który czterodrzwiowemu AMG GT ze wsparciem elektrycznym bezczelnie roześmiałby się w twarz, to całkiem nieźle trafiłeś. Wciąż jako druga lub nawet trzecia propozycja na domowy podjazd, ale warta tyle uwagi, co najlepiej zrobione, puszyste eklerki.

Recenzja wideo Alpine A110 GT (2022)

Opracowanie: Patryk Rudnicki
Zdjęcia: Bartosz Kowalewski / BKfoto

No Comments

Leave a Comment

*