Kwestia potencjału
Ile potencjału ma ludzkie ciało? Gdzie znajduje się nieprzekraczalna granica możliwości? Dlaczego nie zbliżamy się nawet, by ją osiągnąć? Trochę zacząłem egzystencjonalnie, ale to ważkie pytania, które nie tracą na swojej aktualności, natomiast znalezienie przynajmniej fragmentu prawidłowej odpowiedzi, potrafi być nierzadko bardzo satysfakcjonujące. Przełóżmy to jednak na branżę motoryzacyjną i spróbujmy odpowiedzieć na pytanie: czy naturalny potencjał samochodu podlega świadomemu ograniczaniu przez jego twórców? Ma to na celu pozostawienie miejsca dla bardziej dojrzałych i, nie oszukujmy się, droższych wariacji konkretnego modelu, czy może inżynierowie nie są do końca świadomi pewnych błędów i uczą się wspólnie z klientami? Zaraz wyjaśnię, na czym polegają moje wątpliwości…
Nissana Juke znam całkiem nieźle i bardzo mi się podoba jego wymiar młodzieżowy, trochę polaryzująca stylistyka oraz nie do końca poważne traktowanie otaczającej nas, poważnej dla odmiany rzeczywistości. Za każdym razem, a miałem ku temu już dwie sposobności, odnoszę wrażenie, jakby Nissan mocno się przyłożył do wykończenia i dopracowania następcy swojego nieoczywistego hitu sprzedażowego, po czym inżynierowie usiedli w kółeczku, podumali, wymownie postękali, czego efektem były następujące wnioski: zrobimy coś nieoczywistego, puszczając tym samym oczko do naszych klientów. Podoba mi się to, ponieważ taka postawa zrywa nieco z klasycznym wizerunkiem budowania nudnych pojazdów, na których musimy jak najwięcej zarobić. Taki przyjemny koloryt w biznesie, dlatego recenzowany Juke polaryzował głębokim lakierem nadwozia, który od pewnego czasu jest nowością w gamie niedużego crossovera, chwytającą za serce motomaniaka specyfikacją N-Design czy śladowymi zmianami w przedniej części samochodu, gdzie zaimplementowano świeże logo producenta i pozaklejany grill. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że takie zabiegi stylizacyjne mogą równie przyciągać, co natychmiast odrzucać, ale odwaga w biznesie to chyba nie najgorszy pomysł. Szkoda tylko, że nie popracowano nad kilkoma newralgicznymi punktami: brakiem wentylacyjnych otworów na tył, skrzeczeniem niektórych sekcji deski rozdzielczej przy „macaniu”, szumami opływowymi przy wyższych prędkościach czy wyraźną podatnością na podmuchy wiatru. A, no i pozostały stare multimedia. Nie, żeby jakoś wybitnie raziły, ale Juke został potraktowany, jak petent w urzędzie komunikacji – zrobimy jak najmniej, żeby się nie zmęczyć, ale coś zrobimy. W sumie, zrobiono całkiem sporo, bo Juke dostał nowy układ napędowy, który jednocześnie stanowi główny powód, dla którego młodzieżowa propozycja trafiła do mnie ponownie…
To nie jest demon – trudno, żeby tak było, jeśli finalnie samochód produkuje 143 konie mechaniczne, ale nie zrozumcie mnie źle – to absolutnie wystarczająco, by robić małe psikusy innym kierowcom spod świateł w mieście, a nawet damy radę w trasie, niemniej hybrydowy Juke nie ma wypisanego na czole sloganu „OBJADĘ KAŻDEGO”, choć jego wizerunek mógłby na to wskazywać. Spalinowa jednostka 1.6 produkuje tutaj 94 konie i 148 niutonometrów, bateria ma 1,2 kWh pojemności, a elektryczny silnik dorzuca swoje 49 koni oraz niezłe 205 niutonometrów – trudno powiedzieć, zerkając wyłącznie na te wartości, jaką specyfikę pracy ma recenzowana hybryda, zatem odpowiadam: działa, jak zwykła, klasyczna hybryda, niczym szczególnym przy tym się nie wyróżniając. Czasami odnosiłem wrażenie, że spalinowy trzon całego napędu mógłby pozwalać na odważniejsze i częstsze działanie samej elektryki, bo uruchamiał się, moim zdaniem, zupełnie niepotrzebnie, okraszając ten fakt dodatkowo nieprzyjemnie głośną pracą i efektownym szarpnięciem nadwozia, a przecież siła prądu radzi sobie w pociesznym Nissanie całkiem dobrze i gwarantuje przyjemną ciszę na pokładzie. Nie czuć przy tym nadmiernie dodatkowych kilogramów, a Juke – niezmiennie – raczy kierowcę niezłym prowadzeniem i dosyć sztywnym resorowaniem, na co z pewnością mają też wpływ obręcze w rozmiarze 19 cali, ale wygląda to znakomicie. To co z tym potencjałem?
Przed recenzją ów samochodu dochodziły mnie różne informacje, głównie dotyczące ów napędu hybrydowego i miałem to szczęście, że do testu otrzymałem zupełnie dziewiczego Nissana Juke z przebiegiem nieco ponad 1 800 kilometrów. Jestem świadomy ograniczeń i wad tego pojazdu, nawet mu je wybaczam, bo niezmiennie cieszy moją osobę jego anturaż wyznawców mediów społecznościowych, niska pozycja za podgrzewaną i dobrze układającą się w dłoniach kierownicą, satysfakcjonujące audio BOSE z głośnikami w zagłówkach – taki profesjonalny kierownik zmiany lubujący się w dresach, ale czy hybryda rzeczywiście spełnia pokładane w niej wymagania i nadzieje? Pasuje do tego samochodu? Pozwala oszczędzać? Z moich obserwacji wynika, że odpowiedzi na te pytania są w znakomitej większości twierdzące. Hybryda pasuje do nowoczesnego wizerunku modelu Juke, gwarantuje wystarczającą dynamikę, swobodnie można się pokusić o trasę z wyższymi prędkościami, osiągając sensowny zasięg (ponad 600 kilometrów) i spalić w mieście okolice 4,5 litra benzyny. Oczywiście to nie takie proste, trzeba się postarać, korzystać z funkcji e-Pedal i przewidywać, ale się da. To dobry krok modelu Juke w kierunku hybrydyzacji, ale nie tak zaawansowany, spektakularny i błyskotliwy, jak w przypadku większego Qashqai’a. Juke to upominający się o uzasadnioną podwyżkę zatrudniony, którego potraktowano niczym jeden z tych „przyszłościowych” tematów, z którym śmiało można poczekać – na razie wystarczy świadczenie Medicover i karta multisport. Wydaje mi się, że nie wystarczy, a coraz bardziej świadoma klientela dostrzeże pewne niuanse i będzie miała prawo być wymagająca. Tym bardziej, jeśli żąda się za crossovera segmentu B ponad 157 tysięcy złotych (testowa konfiguracja)… Dobra propozycja, niemniej warto zostać fanem japońskiej marki już dziś.
No Comments