Renault Captur R.S. Line HEV

Renault Captur R.S. Line HEV – test

Widmo, które mógłbym posiąść

Oczywiście, pod określonymi warunkami. Musiałbym systematycznie biegać o nieludzko wczesnej porze, nabyć elektroniczny i cieniutki jak michałkowy papierek zegarek (choć bardziej stosownym określeniem powinna tutaj być „antena czasu satelitarnego”) oraz mieszkać w nowoczesnym budownictwie gdzieś w centrum dużej aglomeracji. Jak na razie, nie spełniam żadnego z podanych kryteriów, dlatego zapewne opus magnum pozostaje dla mnie usportowione Mégane R.S., trzymając się francuskiej marki. Co z Renault Capturem? Jako druga generacja pojawiał się u mnie dwukrotnie i każda z tych wizyt skutkowała jasnymi wnioskami: to bardzo dopracowany samochód, niemniej dla specyficznego klienta, osoby, która jeszcze za w miarę przyzwoite finanse będzie wymagać od swojego dalekobieżnego produktu solidnego urozmaicenia (przyjmijmy do wiadomości, że tanich samochodów już nie ma). No i dała się porwać modzie na cukierkowo wyglądające crossovery. To patrzcie na to…

Crossovery segmentu miejskiego to niezwykle rozbudowane środowisko, terytorium oblężone przez marki, jak dyskont spożywczy przed wyprzedażą. Mają one pewien wspólny mianownik: przemawiają do estetycznego wymiaru człowieka (no, może poza Škodą Kamiq, ale to moja prywatna opinia), jakby doskonale wiedziały, że klienci bardzo często kupują oczami. Tutaj pojawia się Captur w odmianie R.S. Line – optycznie usportowionej, z pokaźną blendą na przodzie, aluminiowymi felgami w rozmiarze 18 cali, odpowiednio skomponowanym wnętrzem oraz imitacją tylnego wydechu. Mam delikatny problem z Capturem w takiej wersji, bo z jednej strony udowadnia ona, że Francuzi mają dar w projektowaniu rzeczy wszelakich, a z drugiej uwydatnia delikatną zniewieściałość fantastycznie sportowego działu Renault Sport, który powoli kończy wieloletnią i zasłużoną wartę. Progi drzwiowe z nazwą jednostki sportowej, powtarzające się w kabinie żółte oznaczenie, pasy bezpieczeństwa z czerwoną lamówką, specjalna tapicerka na tą okazję i materiał przypominający fakturą prawdziwy karbon – to wszystko prezentuje się znakomicie, subiektywnie dużo bardziej apetycznie niż pozostałe Captury i pod względem swojego charakteru przypomina młodzieżowego Nissana Juke, a to spory komplement. Właśnie, tyle, że cała ta gra idzie wyłącznie o stylistykę recenzowanego pojazdu. Może, subiektywnie, Captur, jako forma R.S. Line, jest dodatkowo jeszcze bardziej utwardzony pod względem resorowania i zdroworozsądkowo patrząc, zastanawiam się, po co. Już inne Captury wykazywały się wystarczającym stopniem jędrności, a zatem oczywistym celem była jedynie chyba gra pozorów i dostosowanie charakteru pojazdu do topowej specyfikacji. Co za czasy – jeden z najlepszych cudotwórców sportowych zamienił się w środek marketingowy…

Wróćmy jednak do samego Captura, ponieważ egzemplarz, jaki do mnie zagościł, przeszedł już cały proces homologacyjny, ale jednostkowi klienci jeszcze go kupić nie mogą. Oficjalnie samochód ten ma się pojawić w sprzedaży wiosną bieżącego roku, dlatego postaram się odpowiedzieć na pytanie, czy w dniu premiery warto pobiec do salonu i taką dwukolorową maskotkę sobie zamówić. Mówiąc najprościej: warto, jeśli preferujecie zdrowy tryb życia, pojęcie tofu nie jest Wam obce i dostrzegacie potencjał w hybrydowych konstrukcjach. Pamiętacie hybrydowe Clio E-TECH? Recenzowany Captur otrzymał dokładnie takie samo rozwiązanie, natomiast z niewiadomych mi przyczyn jest o pięć koni mechanicznych silniejszy od hatchbacka (w sumie ma ich 145, ale Clio niebawem również otrzyma brakujące pięć koni). Dla klienta będzie to rzecz jasna dobra wiadomość, podobnie jak informacje, że francuska hybryda potrafi być wstrzemięźliwa (po mieście 6,4 litra, w spokojnej trasie nawet litr mniej), efektywnie doładowuje akumulator silnikiem konwencjonalnym i dąży, by jazda odbywała się w jak największym procencie czysto elektrycznie. Będę, jak winny zbrodni kładący dłoń na Biblii w sądzie i przyznam, że działa to naprawdę w sposób przemyślany, a i Captur potrafi być na deser mile dynamiczny. Wada? Z mojego punktu widzenia spora, zwłaszcza, jeśli mówimy o crossoverze segmentu B, który wyjściowo kosztuje 100 400 złotych (wersja R.S. Line, a gdzie jeszcze hybryda…) – praca układu mieszanego w Renault, kryjąca się pod oznaczeniem E-TECH, jest głośna i czasami nierówna. Wyobraźcie sobie, że idziecie na spacer brzegiem Wisły. Jest piękna, słoneczna pogoda, słychać radosny świergot ptaków, temperatura dopisuje i panuje aura zupełnego luzu, aż tu nagle ktoś rzuca w kierunku Waszym grudą błota i zaburza sielankowy nastrój. Takie mniej więcej płyną odczucia z akustycznego funkcjonowania tego rozwiązania.

Ile będzie kosztować pełna hybryda w Capturze? Bawiąc się w jasnowidza obstawiam, że mniej niż hybryda plug-in, czyli mówimy o rozwiązaniu w typie dobra średnia lub początek w drodze ku elektryfikacji. Mnie takie wyjście z sytuacji pasuje, bo nie mam fizycznych możliwości ładowania samochodu w domu (oszczędźmy sobie historii z ciągnięciem kabla na przedłużaczu, co by doprowadzić go na przydomowe miejsce postojowe – jesteśmy dorosłymi ludźmi), a Captur E-TECH działa efektywnie, dostarcza przyjemnych wrażeń z obcowania z pełną hybrydą i daje przekonanie o robieniu czegoś pożytecznego. Mając wallboxa, pewnie hybryda typu plug-in miałaby więcej sensu, ale jeśli o mnie chodzi – należę do grona mentalnych jaskiniowców, dlatego zwykły silnik benzynowy również byłby dobrym rozwiązaniem. Jak mówiłem – nie jestem grupą docelową, niemniej grupa docelowa powinna oczekiwać dopracowanego, świetnie wyposażonego, przemyślanego i drogiego cukierka. To naprawdę udany samochód.

Recenzja wideo Captura R.S. Line HEV

Opracowanie: Patryk Rudnicki
Zdjęcia: Bartosz Kowalewski / BKfoto

No Comments

Leave a Comment

*